Sezon letni zakończyliśmy wyjazdem w Góry Łużyckie (Luzicke Hory / Zittauergebirge). W przeciwieństwie do poprzednich wyjazdów, które miały raczej kameralny charakter, tym razem zebrała się całkiem spora, bo aż 12-osobowa ekipa. Wyjechaliśmy na trzy auta z Wrocławia ok 8 rano, żeby zaraz po 11 zameldować się w Oberoderwitz, gdzie znajdowały się pierwsze ferraty prowadzące na Spitzberg (510m) – Apollofalter i Riesenboulder.
Z parkingu trzeba było się udać w dół zbocza, ponieważ ferrata rozoczynała się kilkadziesiąt metrów niżej. Początkowo nie mogliśmy znaleźć wejścia na ferraty, ale po chwili poszukiwań udało się trafić na pierwszą z nich – Apollofalter, wycenioną ledwo na B. Wycena ta jednak dotyczy zapewne sytuacji, gdy skała jest sucha. A nie, jak w dniu, w którym tam byliśmy, gdy cały czas padało, a skała to jedno wielkie lodowisko. Wydaje mi się, że w tych warunkach spokojnie można wycenić tę ferratę na B/C. Niestety jest ona bardzo krótka. Zanim na nią wlazłem, trzy razy się przepiąłem i już był koniec. Trzeba jednak przyznać, że wejście było naprawdę paskudne. Nie dość, że mokro, to skała zupełnie wyszlifowana, tak, że w zasadzie to chyba nawet się cieszyłem, że to wredne podejście jest takie krótkie.
Ferrata Apollofalter | Początkowy fragment ferraty Riesenboulder | Widoczny najtrudniejszy fragment ferraty Riesenboulder - wysoki stopień skalny
Wejście na drugą ferratę było kilkadziesiąt metrów dalej. Ta już była znacznie ciekawsza. Nie tylko dłuższa, ale i wyceniona na C/D w najtrudniejszym miejscu. Znów jednak zmagaliśmy sie nie tylko z trudnościami typowo technicznymi na ferracie, ale przede wszystkim z bardzo śliską skałą. Ferrata rozpoczyna się dość ciekawym przejściem, które byłoby łatwe, gdyby było suche. A tak zamiast szukać sensownych chwytów, należało bardziej zaufać stalówce i używać jej jako głównego punktu podparcia. W dalszej części ferrata jest już chyba trochę łatwiejsza. Prowadzi w górę dość dobrze wyżłobioną rynną, choć ogólna mokrość i śliskość cały czas dawała nam się we znaki. Zwłaszcza w miejscu wycenionym na C/D, gdzie warunki atmosferyczne spokojnie pozwalałby na wycenę tego miejsca na bardzo mocne D. W tym miejscu należało wykonać dwa trochę większe kroki i w miarę szybko się przepiąć, aby nie męczyć rąk. Zaraz potem ferrata wyprowadzała na szczyt skały już w zasadzie bez trudności.
Z Oberoderwitz udaliśmy się 20km dalej do Jonsdorf, gdzie znajdowała się ferrata Nonnenfelsen, znana również jako Nun’s Rock. Wejście na nią, po jej uprzednim znalezieniu (co się udało, choć szukaliśmy jej trochę na intuicję – żadnych bowiem drogowskazów nie uświadczyliśmy) w obecnych warunkach atmosferycznych mogło skutkować przyjęciem mandatu w wysokości 100 euro. Tabliczka przed wejściem głosiła bowiem, iż wejście na mokrą skałę skutkuje „pokutą” w tej właśnie wysokości. Podjęliśmy to ryzyko, bo w pobliżu nie było widać żywej duszy. Koniec końców mogę zdradzić, że było warto, bo trudności na tej ferracie były zdecydowanie niższe niż na poprzednich dwóch. Przede wszystkim dlatego, że był to inny typ skały. W Oberoderwitz mieliśmy do czynienia z granitem bądź bazaltem, podczas gdy w Jonsdorf wspinaliśmy się po piaskowcu, który nawet jak przyjmie trochę wody, nie staje się natychmiast wyślizgany.
Ferrata jest wyceniona na B/C z małym wyjątkiem na jedno przewieszenie, wycenione na D. Początkowo ruszyliśmy ostro do góry, najpierw po drabinie, potem po kilku klamrach. Ferrata była na tyle łatwa, że zdecydowałem się odpiąć od stalówki i iść „na żywca”. Przypiąłem się dopiero na drugim etapie ferraty, który rozpoczynał się od mostka ze stalowymi poprzeczkami. Po mostku znów się jednak odpiąłem, bo ferrata prowadziła łagodnie w górę. Przypiąłem się znów przed trzecim etapem, rozpoczynającym się ową przewieszką, która dla niektórych okazała się dość trudną przeprawą, ale jednak do wykonania. Za przewieszką jest łatwiejszy odcinek, który prowadzi do dość eksponowanego trawersu (spokojne C), skąd po chwili trafia się na ciekawą szczelinę, w której należy trochę pokombinować jak ją przejść. Następnym etapem jest zejście ferratą po filarze, by po chwili znaleźć się przed mostkiem linowym. Bardzo krótkim (ok. 10m), który jednak jest zawieszony dość wysoko (również ok 10m). Mostek jest w zasadzie ostatnim etapem ferraty. Za nim jest już zejście i powrót do ścieżki, którą można obejść całą formację, która z daleka przypomina jako żywo nasze Błędne Skały. Szkoda, że u nas nikt jeszcze nie wpadł na to, aby poprowadzić tam ferratę.
Pierwszy mostek na ferracie Nun's Rock | Formacje skalne żywcem wycięte z Błędnych Skał
Drugi mostek linowy | Drugi mostek z trochę innej perspektywy
Widok ze szczytu - miejsca, gdzie kończyła się ferrata. Stąd widać było nawet elektrownię Turów.
Z Jonsdorfu udaliśmy się kolejne 15km na ostatnią już ferratę zaplanowaną na ten dzień. Było już dość późno (ok 15.30), dlatego musieliśmy trochę sprężyć ruchy, bo trzeba było nie tylko dotrzeć do Oybina, ale też znaleźć ferratę Alpiner Grat i jeszcze ją przejść. No i zejść przed zmrokiem. Do Oybina trafiliśmy szybko, ale tutaj trochę pobłądziliśmy zanim dotarliśmy pod ferratę (z małą pomocą lokalnego biura turystycznego). Po drodze jeszcze minęliśmy niezwykle ciekawe formacje skalne przypominające ludzkie głowy i twarze. Bardzo szybko jednak weszliśmy na ferratę, bo na niebie był już zachód slońca. Ruszyliśmy szybko i sprawnie, choć wyceniona jest ona też na C/D. Najtrudniejsze są chyba jednak początkowe odcinki. Zaraz na starcie trzeba sforsować trzy dość mocno oddalone od siebie klamry, a potem lekko strawersować skałę, by dopiero wspiąć się wyżej. Największą chyba trudnością tej ferraty jest wspinanie się w ciągłej ekspozycji. Nie ma tu żadnych kominów, ani rynien. Cały czas nalezy sie wspinać, mając za sobą dość solidny luft. Różnica wysokości na ferracie to ok 60m, podczas, gdy jej długość to 100m. Tak naprawdę jednak wysokości nabiera się w początkowych 80 metrach, gdzie wspinamy się niemal pionowo, aż do wyjścia na mini-grań. Tam znajduje się puszka z zeszytem, w którym można się wpisać i skąd już niemal po płaskim dochodzi się do końca ferraty. Należy jednak uważać, bo choć końcowy fragment nie prowadzi wysoko w górę, to ekspozycja jest tutaj dość znaczna – z obu stron. Udało nam się szczęśliwie zejść z ferraty o zmierzchu, skąd wygodną ścieżką wróciliśmy do parkingu. Był to ostatni element w planie na ten dzień. Po szybkim rozszpejeniu i przebraniu ruszyliśmy w drogę powrotną do Wrocławia, w którym byliśmy zaraz po 20.
Skała w Oybinie. Ale to nie na nią prowadzi ferrata Alpiner Grat.
Skała, na którą poprowadzona jest ferrata. Start jest z prawej strony, wyprowadza tylko na widoczną niższą grań, pomijając wejście na turnię.
Początek ferraty | Już na skale
Zachód słońca w Górach Łużyckich