O grani łączącej Durny Szczyt z Łomnicą napisano na forum wiele. Dwie monumentalne, ogromne góry, czwarty i drugi pod względem wysokości szczyt w Tatrach, podobno najbardziej ambitna turystyczna droga prowadząca łączącym je grzbietem. Planowałem ją od wielu miesięcy a może nawet i lat. Wiedziałem, że w końcu tam pójdę. Wystarczyło poczekać tylko na odpowiedni moment. Po ubiegłorocznej wizycie w okolicach Doliny Kieżmarskiej, kiedy to z pierwszego rzędu miałem okazję obserwować północne ściany Durnego Szczytu oraz Miedzianą Kotlinę, podjąłem decyzję, że wycieczkę wzbogacę dodatkowo o dostanie się na grań właśnie tą drogą. Niestety, głębokie ochłodzenie z opadami, które nadciągnęło nad Tatry w drugiej połowie poprzedniego tygodnia zmusiło mnie do weryfikacji tego pomysłu. Północne ściany mogły być wyjątkowo nieprzyjemne w takich warunkach. Prawdopodobne oblodzenia oraz kruchość trasy zmusiły do zmiany decyzji.
Zanim jednak na dobre zacząłem analizować warunki w górach, stanęło przede mną większe wyzwanie, mianowicie znalezienie partnera i to mogącego wyjechać w dość nietypowy termin (tylko piątek wchodził w grę). Na szczęście Olga – harpagan górski pierwszej klasy, zaakceptowała zarówno trasę, jak i termin. A potem to już standardowo (nazywam to tatrzańską psychozą) – odświeżanie strony z kamerkami co jakieś 10 minut, aby sprawdzić czy faktycznie czwartkowego popołudnia zacznie się przecierać. Rankiem temperatura na szczycie Łomnicy spada poniżej zera, a obraz na żywo pokazywał delikatny opad śniegu. Konsternacja – może jednak coś niższego? Na szczęście po godzinie 16, zgodnie z przewidywaniami meteorologów, chmury zaczęły się podnosić i wkrótce można było podziwiać z Królowej piękne morze mgieł. Póki co jedynie wirtualnie...
Kilka godzin później spotykamy się z Olgą w Nowym Targu. Droga do Tatrzańskiej Łomnicy mija nadspodziewanie szybko – ale tematów górskich nie mogło nam zabraknąć, przeciwnie, starczyło z dokładką na kilkanaście następnych godzin. Na miejscu jesteśmy o północy, parkujemy auto na bezpłatnym (!) parkingu niedaleko niebiesko znakowanego asfaltu prowadzącego do Startu. Podejmujemy decyzję, że bez zbędnej zwłoki atakujemy. O godz. 0.30 jesteśmy gotowi do wymarszu.
Zaczynamy podejście w kierunku górnej stacji kolejki na Łomnicki Staw. Jej światła widzimy doskonale wysoko nad nami – różnica poziomów to bagatela 850m. Niezły kawałek na rozgrzewkę. Nocne podejście akurat na tej trasie nie stanowi większego problemu – przynajmniej dla mnie (wymieniłem sobie baterie w czołówce tuż przed wyjściem na trasę). Być może Olga ma na ten temat inne zdanie. Przez pierwsze kilkaset metrów w górę poruszamy się łagodnie meandrującą asfaltową drogą. Po kilkudziesięciu minutach docieramy do Startu. Widoczność jest doskonała toteż co jakiś czas obracamy się aby popodziwiać powoli uciekające w dół światła pobliskich miejscowości. Poczucie wyobcowania jest niesamowite.
Od Startu nasza trasa prowadzi mniej więcej wzdłuż wyciągu, tylko od czasu do czasu przedzierając się przez kosówkę. Coraz szybciej robimy wysokość, ale nawet po wielu minutach marszu, światło Łomnickiego Stawu caly czas ‘wisi’ jeszcze wysoko nad nami. W pewnym momencie szlak odbija dość mocno na południowy zachód, wręcz zaczyna oddalać się od stacji. Ale to tylko złudzenie. Po chwili łączymy się z magistralą i dochodzimy nią w kilka minut do stacji kolejki. Jest równo godzina 2. Nieźle, w półtorej godziny zrobiliśmy 850m nocnego podejścia. Zaczynam czuć skutki zarywanej nocy i wcześniejszej jazdy autem. Proponuję krótki postój, idealnie było by choć chwilę się zdrzemnąć, ale wiem że będzie o to trudno. Znajdujemy osłonięte miejsce wyłożone jakąś wykładziną. Izolacja od podłoża jest, może nie będzie tak źle. Termometr pokazuje niecałe 4 stopnie na plusie. Zakładamy na siebie wszystko co mamy i kładziemy się. Zbyt długo jednak nie szło wytrzymać. Po niecałej godzinie wstajemy, nie wiem czy zasnąłem choć na moment. Jeszcze przez jakiś czas, nawet w trakcie marszu muszę rozgrzewać swoje zgrabiałe dłonie. Z przerażeniem patrzę na stopy Olgi. Tak, tak! Dobrze myślicie, jest ona ciągle obuta w nic innego, jak leciutkie sandały.
Tuż przed godziną trzecią definitywnie zbieramy się i zaczynamy podejście w kierunku Łomnickiej Przełęczy. Prowadzą na nią niezliczone zakosy, chyba jeszcze szersze i łagodniejsze niż na Osterwę. Mimo, że nigdzie nam się nie śpieszyło, od czasu do czasu postanawiamy je ściąć. Wypatrujemy na wschodzie pierwszych oznak zbliżającego się brzasku, jednak noc jest jeszcze w pełni. Rychłe pojawienie się słońca zwiastuje jednak ‘wschód’ Wenus oraz jej bliskiego, obecnie, towarzysza – Jowisza. Dodatkową atrakcją jest możliwość obserwacji o tej porze roku Oriona. Ułatwia to obniżony wzlędem nas horyzont po stronie wschodniej.
1. Pod szczytem Łomnicy świat zaczyna nabierać kolorów, wszystkie zdjęcia autorstwa Olgi, sama nie dała się sfotografować
Kwadrans po godzinie czwartej dochodzimy do górnej stacji wyciągu na Łomnicką Przełęcz. W miejscu tym robimy kolejny postój. 1300m podejścia za nami. Zaczyna się robić jaśniej. Olga zakłada buty. Teraz nie ma już na co czekać. Wschód słońca powinien zastać nas już w okolicach wierzchołka. Po chwili możemy spojrzeć na drugą stronę Łomnickiej Grani. Doliny i szczyty są jeszcze pogrążone w cieniu ale widoki zapowiadają się wyśmienicie. Szczególnie atrakcyjnie z tego miejsca wygląda Pośrednia Grań. Po drugiej stronie coraz bardziej zbliżamy się do poziomu Huncowskiego Szczytu. Moja towarzyszka stwierdza, że światło zaczyna być akceptowalne i aparat idzie w ruch.
2. Grań za granią
3. Daleko w dole Łomnicki Staw
Z okolic grani stopniowo przesuwamy się w prawą stronę ściany, do systemu rynienek i półek wyprowadzających na pobliski już taras widokowy. Droga jest ubezpieczona wieloma łańcuchami, przez co trudności orientacyjne właściwie nie występują. Nie powiem jednak, że wejście jest zupełnie banalne. Wycena 0+ chyba uwzględnia wszystkie ubezpieczenia, bo choć staraliśmy się z nich nie korzystać na tym etapie trasy, ze względów bezpieczeństwa (miejscami oblodzenia) zrobiliśmy to kilkakrotnie. Bez biżuterii trochę jedynkowych miejsc pewnie by się tam znalazło. Około godziny szóstej przekraczamy barierki na szczycie i możemy cieszyć się niesamowitą poranną panoramą Tatr z Damy. Biegamy po całym wierzchołku kontemplując po kolei widoki we wszystkich kierunkach. Po stronie zachodniej nakładanie się jednych grani na drugie robi świetne wrażenie. Doliny są jeszcze spowite porannymi mgłami. Temperatura musi być naprawdę niska, gdyż kałuże są całkiem mocno pozamarzane. Pracownicy kolejki i restauracji wylegli na taras na porannego papierosa i kawę. Ciekawe jak często mają tam okazję spotykać takich wariatów włóczących się po nocy w górach.
4. Taką panoramę trudno ujrzeć wjeżdżając na szczyt kolejką
Po kilkunastu minutach marzę jednak tylko o tym, żeby trochę się rozgrzać i odsapnąć. Obsługa restauracji jest tak miła, że pozwala nam się rozsiąść w środku na sofach. Korzystamy skwapliwie, nieco się posilamy i zaczynamy drzemać. I tak nam zleciało... ponad dwie godziny. Po ósmej wychodzę ponownie na taras. Słońce zaczyna operować i jest nadzieja, że trochę wytopi oblodzenia po drodze. Zupełnie nieoczekiwanie od strony Lejkowego Kotła zaczynają podnosić się chmury. A byłem niemal pewien, że piękna bezchmurna pogoda utrzyma się co najmniej do południa. Jej pogorszenie skutecznie wygania nas z ciepłego wnętrza i motywuje do dalszej walki.
5. Widły i Miedziany Mur wrastający w ścianę Łomnicy
6. Po drzemce światło zdecydowanie inne
Bez zbędnej zwłoki przekraczamy barierki z drugiej strony i zaczynamy schodzić granią w kierunku Przełączki pod Łomnicą. Po kilku minutach nietrudnego terenu stajemy u górnego krańca Komina Franza. Prowadzi nim nieprzerwany ciąg ubezpieczeń, bez których jego pokonanie stanowiło by zadanie stricte taternickie. W najtrudniejszej części formacji należało po prostu opuścić się na rękach trzymając zawieszonych po obu stronach łańcuchów, z bardzo nikłym oparciem na kończyny dolne. ‘Jak małpiszony jakieś’ pomyślałem sobie. Pokonanie komina w zejściu nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Teraz myślę sobie, że należalo z niego po prostu zjechać. Niemniej, po pół godzinie od szczytu stajemy na Przełączce pod Łomnicą i wychodzimy na wierzchołek Małej Pośledniej Turniczki. Okazuje się jednak, że powinniśmy obejść ją po stronie Doliny Dzikiej. Tak też robimy zmuszeni do delikatnego cofnięcia się. Następnie trawersujemy do Pośledniej Przełączki. Tutaj staje się rzecz naprawdę niesamowita. Wchodząc na podłużny około trzymetrowy płaski blok skalny, noga ujeżdża mi na totalnie oblodzonym jego fragmencie i cały padam do przodu, instynktownie zatrzymując się na zgiętych rękach, zupełnie jakbym na sali gimnastycznej robił sobie pad z pompką. I tak się zatrzymałem stwierdzając, że na wystającym przede mną kawałku następnego bloku mogła by się rozpłaszczyć moja twarz. Wszystko działo się tak szybko, że nie miałem absolutnie żadnej szansy na nic innego jak instynktowną reakcję. Olga idąca za mną też chyba nieźle się przestraszyła. Trzeba naprawdę bardzo mocno uważać na te oblodzenia i zachowywać koncentrację nawet w łatwiejszych fragmentach trasy.
7. Pod koniec trawersu Małej Pośledniej Turni
8. Durny Szczyt z wierzchołka Pośledniej Turni
Bez dalszych przeszkód docieramy do Pośledniej Przełączki i stamtąd, mając na uwadze dobry czas, postanawiamy zdobyć Poślednią Turnię. Początkowy fragment to nieco omszony kominek, który w średnich trudnościach (I) wyprowadza w kopułę szczytową. Tam już przez większe bloki na sam wierzchołek. A zatem jesteśmy w połowie naszej grani. Olga pokazuje mi jak będzie przebiegać mniej więcej wejście na pięknie się stąd prezentujący Durny Szczyt. Jego kopuła to kawał naprawdę pięknej skały. Z Pośledniej bez problemów, acz uważnie, schodzimy w to samo miejsce i kontynuujemy nasz trawers. Chwilę potem dochodzimy do kolejnego kluczowego miejsca drogi – IIego ‘eksponowanego węgła’. Jego pokonanie ułatwiają trzy klamry ustawione w poziomie. Bez nich miejsce na pewno byłoby dość problematyczne.
9. Zza pn-wsch żebra Małego Kieżmarskiego Szczytu wreszcie pokazuje się Zielony Staw
10. Panorama z okolic Klimkowej Przełęczy
Dalsza droga aż do Klimkowej Przełęczy wyglądała mniej więcej tak samo – sporo czujnych trawersów, sporo zejść w dość stromym i miejscami eksponowanym terenie. Droga nie sprawiała raczej na tym etapie trudności orientacyjnych, choć dużym ułatwieniem na pewno było to, że Olga już tędy (choć w kierunku przeciwnym) szła. Z Klimkowej Przełęczy oglądamy Łomnicę już ze zdecydowanie dalszej perspektywy, Durny Szczyt natomiast zbliżył się i znacznie urósł. Początkowy fragment podejścia nań nie przedstawia trudności, po chwili osiągamy mniej więcej wysokość Pośledniej Turni.
11. Kolejny z wielu trawersów
12. Klimkowa Przełęcz
13. Rzut oka wstecz
Przed nami kluczowa część wspinaczki – słabo urzeźbiona rynna, która w zejściu pokonywana jest pierwszym, licząc od wierzchołka, zjazdem. Odcinek ten wyceniony jest za II i moim zdaniem nie jest to wycena na wyrost. Robię sobie klilkuchwilowy odpoczynek, nade mną walczy Olga a tymczasem na Łomnicy zdążyła się już zebrać całkiem spora grupa ‘kibiców’. No dobra, trzeba się ruszać, biorę głębszy oddech i powoli ruszam. Kilka metrów wyżej wiem, że droga na górę jest otwarta. Jeszcze tylko jeden trudniejszy moment w okolicy górnego ringa zjazdowego i wkraczamy na grań szczytową Durnego Szczytu. Godzina 10:45, a zatem droga od Łomnicy razem z wejściem na Poślednią Turnię zajęła nam 2:15.
14. Ostatnie metry przed wierzchołkiem Durnego Szczytu
15. ...i już na górze
‘W końcu czternasty z czternastu’ uśmiecham się a Olga wyciąga rękę z gratulacjami. W tym momencie kompletuję Wielką Koronę Tatr. Od czasu zdobycia pierwszych Rysów minęło niemal 13 lat (bez kilku dni). Oczywiście nie mogę powiedzieć, że od roku 2001 kolekcjonowałem WKT, wtedy nie miałem o niej jeszcze pojęcia. Myślę, że zebranie całej 14tki miałem w głowie mniej więcej od roku 2010.
16. Z Durnego na Dolinę Kieżmarską
17. ...i na stronę Pięciu Stawów Spiskich
Na Durnym Szczycie spędzamy całkiem sporo czasu. Chmury tymczasem biorą we wkładanie coraz większe połacie Tatr ale miejscami jeszcze coś widać. I to widać ładnie. Kieżmarskie, Widły, Łomnica – piękne, piękne okoliczności przyrody. Niestety mało się odsłania na stronę Kieżmarskiej. Chociaż staw i schronisko położone 1100m pod naszymi stopami widać idealnie. Rozglądam się wokoło w poszukiwaniu pozostałym klejnotów w koronie. Jeśli dobrze liczę, to z Durnego nie widać tylko Kończystej.
Chwilę potem odnajdujemy będący w opłakanym stanie zeszyt szczytowy. Trochę go podsuszam, abyśmy w ogóle byli w stanie cokolwiek napisać. Zastanawiałem się, czy nie zabrać go na dół, wolna była tylko jedna kartka, ale stwierdziłem, że nie chciało by mi się skanować. Może jakaś inna dobra dusza go zabierze. m__s, może Ty?
W południe zbieramy się do dalszej drogi. Nie ma na co czekać. Widoczność staje się coraz bardziej ograniczona. Nie chcemy zostać topograficznymi ch... błądzącymi we mgle. Pół godziny później meldujemy się na Małym Durnym spotykając pierwszych tego dnia turystów. Chłopaki zastanawiają się, czy nie pokonać naszej drogi w przeciwnym kierunku, ale chyba trochę za późno wyszli z Terinki, bo pogoda raczej już dziś spisana na straty. Po krótkiej wymianie zdań zaczynamy schodzić... myśleliśmy, że na Małą Durną Przełęcz, a tu okazało się że schodzimy grzędą biegnącą w stronę Doliny Dzikiej. Gdyby nie ostrzeżenie jednego ze spotkanych na górze gości, pewnie obudzilibyśmy się w Maćkowym Ogrodzie... Jest to nauka, że koncentrację trzeba zachowywać do końca.
18. Podczas przejścia przez Mały Durny Szczyt na Małą Durną Przełęcz pogoda pogarsza się już wyraźnie
19. Żlebem spadającym z Małej Durnej Przełęczy dostajemy się do Pięciu Stawów Spiskich
Drałujemy z powrotem na górę i wchodzimy na właściwą grań. W przeciętnych trudnościach z małą gimnastyką nad samą przełączką wchodzimy wreszcie do żlebu zbiegającego do Doliny Piećiu Stawów Spiskich. Żlebem tym, niżej jego lewym orograficznie ograniczeniem, a jeszcze niżej grzędą ograniczającą go z tamtej strony, obniżamy się ku cywilizacji. Pogoda zepsuła się na dobre. Ale nas to zbytnio nie martwi, my swoje już dziś zobaczyliśmy. Około 14 schodzimy nad Pośredni Staw Spiski, okrążamy go i stajemy w Ternice. Ludu od zarąbania. Ledwo znajdujemy dwa wolne miejsca, żeby coś ciepłego zjeść. Wypadamy stamtąd chwilę po skończeniu posiłku i niecałe dwie godziny potem jesteśmy na dole w Smokowcu. Po wizycie na dworcu, kiedy to okazało się, że elektriczka jest za niemal godzinę, idziemy łapać stopa. Po jakimś czasie się udaje i po ponad 16 godzinach akcji jesteśmy z powrotem przy samochodzie w Tatrzańskiej Łomnicy. Patrzę w górę na te wszystkie wyciągi i stwierdzam: ‘O k..., ale tu jest brzydko, dobrze że przeszliśmy to w nocy’. Dwie godziny później żegnamy się w Krakowie i rozjeżdżamy w swoich kierunkach.
Grań Łomnica – Durny Szczyt robiona z samego dołu to naprawdę kawał drogi. Myślę, że utrzymaliśmy przyzwoite tempo, choć wycieczka kosztowała sporo wysiłku. Dla mnie pod wieloma względami była ona wyjątkowa, nigdy wcześniej nie miałem okazji podziwiać wschodu słońca z tak wysokiego szczytu, skończyłem WKT, przeszedłem naprawdę honorną grań i to pod włos. Trudno nie być zadowolonym. Dziękuję Oldze za wspaniałe towarzystwo, jak i doskonałe zdjęcia, których użyczyła do tej relacji.