Jest środa 13. sierpnia 2014 roku, środek tygodnia, a budzik tradycyjnie dzwoni o 2.20 w nocy. Postanowiliśmy odetchnąć od pędu dnia codziennego i zrobić sobie jeden dzień wolny od pracy. Za cel obraliśmy sobie zrobienie całej tzw. Słowackiej Orlej Perci (od Brestowej do Wołowca) w ciągu jednego dnia. Według map powinno nam to zająć około 15 godzin. Prognozy pogody nie są na ten dzień optymistyczne, a wręcz przeciwnie, ma cały dzień padać deszcz, ale nie zniechęca nas to do wyjazdu. Ekipa zbiera się o 3.00 i wyjeżdżamy na Słowację, na parking niedaleko Schroniska na Zwierówce.
O 5.00 dojeżdżamy na miejsce, zakładamy na siebie plecaki i w lekkiej mżawce ruszamy drogą asfaltową pod dolną stację wyciągu narciarskiego. Tutaj wchodzimy na niebieski szlak, który początkowo wzdłuż wyciągu pnie się cały czas w górę. Mapa pokazuje, że powinniśmy iść nim na wierzchołek Brestowej 3 godziny 45 minut, a my wchodzimy na nią w 1 godzinę i 35 minut. Już mamy trochę nadrobionego czasu, który się nam przyda, gdyż na grani nie będziemy w stanie dużo nadrobić. Na wierzchołku Brestowej zaczyna mocno padać deszcz, nadchodzą ciemne chmury z południa i zaczyna wiać wiatr.
Po szybkim posiłku ruszamy w kierunku Salatyńskiego Wierchu, a następnie Spalonej Kopy. Na Spalonej Kopie przestaje padać deszcz, a w nas rosną nadzieje na poprawę pogody. Tutaj robimy dłuższą przerwę, aby zregenerować siły i napić się gorącej herbaty.
Czas ruszać dalej, teraz czeka nas zejście na Spaloną Przełęcz, a z niej wyjście na Pachoł, na którym robimy kilka pamiątkowych zdjęć. Teraz schodzimy na Banikowską Przełęcz, a podczas tego zejścia nadciągają niskie czarne chmury, które będą nas nękały do końca wycieczki. Z tej przełączki wychodzimy na Banówkę (2178m n.p.m., najwyższy punkt na naszej dzisiejszej trasie), na której wierzchołku widoczność spada do zera.
Idziemy na Hrubą Kopę, a po niej przechodzimy dobrze ubezpieczone łańcuchami Trzy Kopy. Skała jest bardzo śliska, przez co nasza ostrożność jest zdwojona. Schodzimy na Smutną Przełęcz, na której robimy dłuższą przerwę. Na niej pogoda totalnie się załamuje: zaczyna mocno padać deszcz, wiać wiatr i widoczność jest dalej zerowa (wydawać by się mogło, że już gorzej być nie może, co okaże się nieprawdą). Na przełęczy spotykamy dwóch turystów, którzy wyszli tutaj z Bufetu Rohackiego i zastanawiali się czy iść dalej. My byliśmy pewni co do decyzji, musimy iść dalej skoro już tyle przeszliśmy, a teraz czekał nas najtrudniejszy moment na całej trasie: Rohacze.
Po odpoczynku ruszamy w kierunku Rohacza Płaczliwego, w takiej pogodzie musimy byś naprawdę uważni, gdyż noga ślizga się na każdym kamieniu. Dość szybko znajdujemy się na wierzchołku, i idziemy na Rohacz Płaczliwy. Tutaj zaczynają się łańcuchy, które wyprowadzają nas na szczyt Rohacza Płaczliwego. Na szczycie nawet nie odpoczywamy ze względu na złą pogodę. Początek schodzenia z wierzchołka na Jamnicką Przełęcz rozpoczyna eksponowany kawałek grani, zwany Rohackim Koniem. Później dość długi ciąg łańcuchów sprowadza nas na wcięcie Jamnickiej Przełęczy.
Na niej dodatkowo zaczyna wiać huraganowy wiatr, a nas czeka podejście na Wołowiec. Wszyscy mamy już w butach wodę, która chlupie w nich z każdym krokiem. Wchodzimy na Wołowiec i bez zastanowienia i przerwy idziemy na Rakoń. Tam wiatr dalej bardzo mocno wieje, ale przynajmniej przestaje padać deszcz , dzięki czemu zaczynamy powoli schnąć. Z Rakonia idziemy na Zabrat, jednocześnie patrzą na słońce, które świeci w Dolinie Chochołowskiej. Widzimy też promienie słoneczne na Zabracie, więc zaczynamy tam biec, aby zdążyć, ale niestety chowają się przed nami. Tutaj wiatr już ustaje, my troszkę przeschliśmy, ale w butach dalej woda się przelewa. Nawet najlepsze Goretexy nie pomogą na taką pogodę. Schodzimy do Bufetu Rohackiego, tam wykręcamy skarpetki i jemy posiłek, aby odzyskać siły stracone na walkę z wiatrem. Teraz już tylko została nam asfaltowa droga prowadząca na parking.
Podsumowując, zrobiliśmy dzisiaj 2200 metrów w górę i tyle samo w dół, 26 km i całość zajęła nam 11 godzin, co daje 4 godziny mniej od czasu podanego na mapie. Warto też dodać, że tą graniówkę dzieli się przeważnie na 2-3 tury. Co prawda nie zdobyliśmy żadnego szczytu należącego do Wielkiej Korony Tatr, ale odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Co do Wielkiej Tatrzańskiej Korony, to proszę śledzić stronę, gdyż za niedługo ukaże się artykuł z kolejnego szczytu do niej należącego

ZDJĘCIA:
https://plus.google.com/photos/106844880263984870966/albums/6047543212789647233FILMIK:
https://www.youtube.com/watch?v=bB0Dwc0Kc04&index=2&list=UU-4MPTsRKu7XIDyQMsEeDZw