Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Cz gru 19, 2024 1:38 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 26 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Wt lip 01, 2014 4:55 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sty 03, 2014 4:56 pm
Posty: 19
Lokalizacja: Toruń
PROLOG

14 dni, 13 krajów, prawie 6000 przejechanych kilometrów, 119 kilometrów dreptania w górę i w dół, 56000 spalonych kalorii, wspięcie się na 16659 metrów n.p.m. i wreszcie zdobycie 7 szczytów Korony Europy!
Obrazek


„Piękny lęk”


31.05.2014
Czekała nas niesamowita przygoda. Siedząc w nocnym autobusie do Katowic i wpatrując się w mrok okiennych obrazów, oboje zastanawialiśmy się nad tym jak zmierzyć się z postawionym sobie wyzwaniem. Pewien lęk, niepewność, oczekiwanie zmieszane z podnieceniem tego co nas czeka, nie pozwalało zasnąć i niespokojnie intensyfikowało się z każdą kolejną godziną podróży.
Ósma rano. Dworzec PKS- Katowice. Witamy się z Krzyśkiem (vel. gobo), pakujemy rzeczy do auta i ruszamy w stronę Krzeszowic odebrać ostatniego uczestnika wyprawy- Wiolkę (vel. szamanka ;-) )
Zaczęło się!
Godziny w aucie mijają w przyjemnej atmosferze. Poznajemy się, opowiadamy o swoich górskich przygodach i z radością wyczekujemy pierwszego celu jakim jest słoweńska kraina mlekiem i miodem płynąca.
Wieczorem docieramy do doliny Vrata, na parking Aljazev Dom, który wita nas chłodem i mrokiem, a w oddali wznoszą się pionowe północne ściany najwyższego szczytu Słowenii- Triglava.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Po naciśnięciu klamki od drzwi schroniska, naszym oczom ukazuje się widok pustych pomieszczeń. Zza filaru wyłania się niepozorna kobieta, która żwawym krokiem podchodzi i wita się z nami oznajmiając, że: „na Triglav nie ma mowy”. Dyskutując, informuje że pewnie nie jesteśmy przygotowani na szczyt, jest bardzo dużo śniegu, pogoda niepewna, znaków nie widać i tak naprawdę to chyba jesteśmy szaleni… W zasadzie trudno jej się dziwić, gdy widząc nas i nasze sandały na nogach oraz letnie koszulki próbujemy dyskutować o wejściu na najwyższy szczyt Słowenii.
Kwateruje nas do pokoju i wciąż kręcąc z niedowierzaniem głową kategorycznie zabrania nam próby wyjścia jutro w góry.
Nie zrażeni tym faktem, wracamy do auta i wypakowujemy plecaki, buty i sprzęt, którego widok wyraźnie łagodzi nastawienie właścicielki schroniska w stosunku do nas. Od razu robi się milej i sympatyczniej.

01.06.2014
Godzina 5 rano.
Budzimy się wypoczęci i niesamowicie pozytywnie nastawieni na sukces dzisiejszego dnia. Jemy w pośpiechu śniadanie, którego bogactwo w produkty takie jak parówki, keczup, świeży chleb, dżem, nutella czy jajka na twardo są znakiem…. że to dopiero początek wyprawy i za kilkanaście dni będziemy pewnie bogaci w zaledwie kilka konserw.
Niestety. Za oknem rozpoczyna się bitwa słońca z deszczem. Ciemne chmury, mgła, intensywny deszcz i swoisty chłód, który niespodziewanie zawitał w dolinę Vraty, skutecznie uziemia nas w schronisku. Czekamy.

Obrazek

Deszcz za oknem usypia, choć myśli nie pozwalają na spokojną drzemkę. Nerwowo staram się dowiedzieć jaką pogodę zapowiadają na późniejsze godziny. Z Polski otrzymuję zwrotne sms-y, że od południa przewidywana jest lampa i można śmiało ruszać, gdyż stabilna pogoda ma się utrzymać do jutrzejszego wieczora.
Po kolejnych 2 godzinach, deszcz ustaje wedle prognozy, a my żwawo ruszamy na szlak widząc niepewną minę i dezaprobatę w oczach sympatycznej właścicielki, która mimo wszystko życzy nam powodzenia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Droga jest piękna. Szlak wije się wzdłuż pionowych ścian, otoczonych kosodrzewiną i piękną panoramą na Alpy Julijskie. Co jakiś czas pokonujemy rozległe płaty śnieżne, które nie stanowią najmniejszego problemu i nie wymagają zakładania raków. Jednak im wyżej tym trudniej. Każde kolejne wzniesienie i kolejne pole śnieżne wymaga coraz większej koncentracji. Nachylenie rośnie proporcjonalnie do metrów nad poziomem morza, aż wreszcie ściana staje przed nami dęba. Tym razem rak za rakiem, czekan mocno wbity w śnieg i żmudnie pokonujemy kolejne występy skalne.
Wszystko trwa długo. Wszechobecny śnieg skutecznie zwalnia nasze tempo i po kilku godzinach wreszcie docieramy do Kredaricy i schroniska Triglavski Dom położonego na wysokości 2515 m, od którego na szczyt dzieli nas wedle tabliczki, godzina czasu.
Zdając sobie sprawę, że przed sobą mamy warunki zimowe, wejście na szczyt zużyje pewnie dwa razy więcej energii i czasu, którego mieliśmy na tyle dużo, by pozwolił on na posilenie się kaloriami i uzupełnienie płynów.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ruszamy.
Już po chwili przed nami pierwsze wyzwanie- stromy skok o niemal pionowym nachyleniu. Nie szkodzi, śnieg twardy, dobrze ubity więc idzie się szybko i naprawdę przyjemnie. Kolejne kroki to śladowe ilości ferraty niezasypanej śniegiem, dzięki której człowiek czuję się nieco bezpieczniej.
Obrazek

Obrazek

Jest popołudnie, wydaje nam się, że mamy wystarczająco dużo czasu by bezpiecznie zdobyć szczyt i powrócić do schroniska. Niestety, widok jaki zastajemy za kolejnym załomem skalnym to ostry stok, kończący się przepaścią. Ferrata pod śniegiem, rozmiękły śnieg i brak możliwości bezpiecznego pokonania w szybkim tempie tego odcinka zmusza nas do nerwowej walki z terenem i czasem… Niestety po przejściu jednego z naszych pierwszych wyzwań okazało się, że przed nami kolejne i tym razem dajemy za wygraną. Powoli wycofujemy się i staramy, by lina nas asekurująca nie musiała zawisnąć z jednym z nas na pokonywanym uskoku.
Dzień zbliża się ku końcowi. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że te waleczne próby zmarnowały nam niesamowicie czas, więc by skrócić powrót do schroniska decydujemy się na zjazdy. Krzysztof zakłada stanowisko i puszcza każdego po kolei, zyskując cenne minuty.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Potem już tylko nieśmiałe zachwyty nad zachodzącym słońcem i walka z myślami- czy jutro się uda?!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Późny wieczór.
Leżymy w czteroosobowym pokoju. Jest niesamowicie zimno. Nie przewidzieliśmy noclegu na Kredaricy, dlatego każdy z nas próbuje zasnąć w tym co ma na sobie. Czapki, bluzy, kurtki, 2 pary skarpet, schroniskowe koce, a nam jest wciąż zimno…
Walczymy nie tylko z wszechobecnym chłodem, ale także z myślami. Padają słowa zwątpienia w szansę bezpiecznego wejścia. Każdy z nas próbuje argumentować za i przeciw, choć wszyscy wiemy, że ostateczny głos należy do Krzysztofa.
Poranek.
Wczorajsza dyskusja ponownie stawia nas na nogi. Za oknem piękna pogoda. Słońce oświetla ośnieżone szczyty. Mamy dużo czasu. Może jednak warto spróbować?
Oceniamy realnie swoje szanse i ostatecznie decydujemy się na próbę… rano śnieg powinien być twardy, silnie zmrożony i do godziny 11 powinniśmy mieć czas na to, by słońce nie operowało z tą białą masą na tyle silnie, by umożliwić nam sprawne poruszanie się w rakach i wbijanie czekanów.
Do dzieła! Triglav czeka!

Obrazek

Obrazek

Ruszamy żwawym krokiem. Szybkie tempo, sprawna asekuracja, bezpieczne pokonywanie trudnych fragmentów i po kilkudziesięciu minutach stajemy na grani prowadzącej z Małego Triglava na ten, który interesuje nas najbardziej.
Jest pięknie!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wąska grań przysparza o szybsze bicie serca. Myślę o zdobywanym rok wcześniej Grossglocknerze, który teraz przegrywa swoją urodą i trudnością z najwyższym szczytem Słowenii.
Mój zachwyt wzbudza nie tylko piękna pogoda i panorama, która prezentuje się majestatycznie wokół nas, ale fakt, że mimo czerwcowych temperatur, szczyt zdobywany jest w iście zimowych warunkach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Skoncentrowani na balansowaniu ciałem i bezpiecznym poruszaniem się metodą „rak za rakiem”, w końcu osiągamy szczyt…. radości nie było końca! Wpadamy sobie z tatą w ramiona, a ja myślę „fajnie, że jesteśmy tutaj razem tato- dziękuję”.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W schronisku raczymy się słoweńskim piwem i wznosimy toast, ciesząc się że nie poddaliśmy się chwilowemu marazmowi i podjęliśmy piękną walkę zakończoną sukcesem.
Przed nami jeszcze kilka godzin zejścia do doliny i ruszenie ku kolejnemu celu... W końcu czeka na nas Bośnia i Hercegowina, której góry okażą się snem z bajki… ale o tym później, bo przecież trzeba sobie dozować przyjemności...prawda?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ciąg dalszy nastąpi.


****
zdjęcia autorstwa: Krzyśka (gobo), Wioli, Wojtka (ketjow), Oli (aleksandra)

_________________
'Myślę o ludziach, których poznaję dzięki górom i o górach, które poznaję dzięki tym ludziom.'


Ostatnio edytowano Cz lip 03, 2014 10:14 am przez aleksandra_w, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr lip 02, 2014 10:01 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt lis 21, 2008 10:48 pm
Posty: 1238
Lokalizacja: Warszwa
dawaj szybko kolejna część

_________________
Jeśli zdajesz pytanie dlaczego chodzę po górach to znaczy że nie zrozumiesz odpowiedzi


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lip 03, 2014 5:30 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4485
Lokalizacja: GEKONY
Czegoś takiego jeszcze nie widziałem! Same statystyki na początku robią wrażenie, do tego super zdjęcia, zachód słońca, schrony za granicą. Rewelacja! Czekam na ciąg dalszy:)

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lip 03, 2014 10:06 am 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lut 27, 2012 2:30 pm
Posty: 1407
Lokalizacja: Warszawa
Zajebista relacja!

_________________
Nie sprytem, lecz siłą!

"Gdyby ministranci zachodzili w ciążę, aborcja byłaby refundowana"

V kolumna szatana


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lip 03, 2014 11:31 am 
Swój

Dołączył(a): Pt lip 12, 2013 6:15 pm
Posty: 49
Lokalizacja: Szczecin
Super! Przeczytałem z zapartym tchem! Świetne zdjęcia i fajny opis, zazdroszczę przygód! :D

_________________
Shut up legs!

Blog Rowerowy


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lip 03, 2014 11:56 am 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sty 03, 2014 4:56 pm
Posty: 19
Lokalizacja: Toruń
serdeczne dzięki za tak miłe słowa :) ciąg dalszy wciąż czeka na chwilę czasu i weny do opisania kolejnych szczytowań :)

_________________
'Myślę o ludziach, których poznaję dzięki górom i o górach, które poznaję dzięki tym ludziom.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lip 03, 2014 12:03 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz maja 17, 2012 6:30 pm
Posty: 268
Lokalizacja: 413km
aleksandra_w napisał(a):
weny do opisania kolejnych szczytowań :)


Już nie mogę się doczekać :mrgreen:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lip 03, 2014 12:54 pm 
Zasłużony

Dołączył(a): Wt cze 29, 2010 11:06 am
Posty: 219
Lokalizacja: ŁÓDŹ
Chapeau Bas :)

_________________
KASIA


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lip 03, 2014 6:22 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 09, 2014 2:19 pm
Posty: 3048
Szczęka z hukiem opada na podłogę !!! :shock:
Co za wyprawa!!!

Szczerze gratuluję i jeszcze szczerzej zazdroszczę :mrgreen:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lip 03, 2014 7:58 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sie 30, 2010 12:43 pm
Posty: 3533
Lokalizacja: Węgierska Górka
kilka zdjęć palce lizać :D szacun za Triglav w takich warunkach :!: :shock: normalnie droga w lecie nie jest za prosta a co dopiero w zimowych warunkach jak ferrata na grani jest zasypana. Lufa na obie strony robi spore wrażenie więc faktycznie tętno musieliście mieć spore :wink: ja na grani miałem kryzys kondycyjny ale szedłem w upale ponad 30 stopni.

Z niecierpliwością czekan na ciąg dalszy bo domyślam się jakie były następne cele ;)

_________________
Galeria zdjęć


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lip 07, 2014 4:46 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sty 03, 2014 4:56 pm
Posty: 19
Lokalizacja: Toruń
kacha napisał(a):
Chapeau Bas :)
Wiejska Szamanka napisał(a):
Super!! Czekam na ciąg dalszy :)
krank1 napisał(a):
Szczęka z hukiem opada na podłogę !!! :shock:
Co za wyprawa!!!

Szczerze gratuluję i jeszcze szczerzej zazdroszczę :mrgreen:

Dzięki! :)

zephyr napisał(a):
kilka zdjęć palce lizać :D szacun za Triglav w takich warunkach :!: :shock: normalnie droga w lecie nie jest za prosta a co dopiero w zimowych warunkach jak ferrata na grani jest zasypana. Lufa na obie strony robi spore wrażenie więc faktycznie tętno musieliście mieć spore :wink: ja na grani miałem kryzys kondycyjny ale szedłem w upale ponad 30 stopni.

Z niecierpliwością czekan na ciąg dalszy bo domyślam się jakie były następne cele ;)

Tętno tętnem, adrenalina adrenaliną...ale wbrew pozorom, mnie najbardziej wykończyło pragnienie :) Niewystarczająca ilość wody dała o sobie znać już w połowie zejścia i nieźle dała w kość organizmowi, który bronił się jak umiał. Niestety- mimo że nie było to zbyt mądre, to w końcowym etapie ratowałam się już śniegiem, który przeżuwałam w ustach i wypluwałam.

A tu zapowiedź najwyższego szczytu Bośni i Hercegowiny, a raczej krajobrazu towarzyszącego nam podczas zdobywania Maglić'ia :)

Zdjęcie można śmiało zatytułować "w samym SERCU gór" ;)
Obrazek
Obrazek

_________________
'Myślę o ludziach, których poznaję dzięki górom i o górach, które poznaję dzięki tym ludziom.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lip 07, 2014 6:44 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 09, 2014 2:19 pm
Posty: 3048
aleksandra_w napisał(a):
A tu zapowiedź najwyższego szczytu Bośni i Hercegowiny

No już nie dozuj po takim ździebełku ;)
Miejsce przepiękne :!:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn lip 07, 2014 9:42 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lip 23, 2008 8:51 am
Posty: 3860
Lokalizacja: Bathgate/Wawa
Zdjęcia i krajobrazy wyjechane w kosmos, opis też zacny, czekam na cd :thumright:

_________________
[https://wordpress.com/view/3000stop.home.blog]239, zostało 43[/url]


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt lip 08, 2014 8:14 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pn lut 27, 2012 2:30 pm
Posty: 1407
Lokalizacja: Warszawa
aleksandra_w napisał(a):
ionowe północne ściany
aleksandra_w napisał(a):
wreszcie ściana staje przed nami dęba
Po aferze Kaszlikowskiego lepiej ostrożnie używać takich zwrotów ;) A na serio - chyba trzeci raz wracam do relacji - taka fajna :)

_________________
Nie sprytem, lecz siłą!

"Gdyby ministranci zachodzili w ciążę, aborcja byłaby refundowana"

V kolumna szatana


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt lip 11, 2014 8:36 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt lut 07, 2014 11:26 pm
Posty: 156
Lokalizacja: Będzin
Dolna szczęka na podłodze z wrażenia:)
Wytrwałość nagrodzona! Gratuluję i czekam na jeszcze.

_________________
http://podrozegory.pl.tl


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lip 12, 2014 11:42 am 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lip 25, 2012 4:52 pm
Posty: 649
Lokalizacja: Bielsko-Biała
Gratuluję wyczynu ! Super zdjęcia, elegancka pamiątka. :)

_________________
http://wyrypy.wordpress.com/
Flickr


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So sie 02, 2014 7:50 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sty 03, 2014 4:56 pm
Posty: 19
Lokalizacja: Toruń
Proszę wybaczcie mi zwłokę, ale ostatnimi dniami, a wręcz tygodniami jestem zaaferowana pisaniem mojej pracy dyplomowej, a to niesamowicie obniża potencjał motywacji do zredagowania dalszej części naszej wielkiej przygody. Ale do dzieła!

Słowenię żegnaliśmy późnym wieczorem. Plan był prosty: trzeba znaleźć miejsce na nocleg, który pozwoliłby odpocząć nam po dwóch dniach Triglavskiej przygody. Autostrada, która nie oferowała nam miejsca do rozbicia namiotów oraz malujące się zmęczenie na twarzy kierowcy, zmusiło nas do awaryjnego zabiwakowania w zakolu autostradowym. Nocne wypakowywanie kuchenek gazowych, pichcenie na asfalcie oraz rozbijanie namiotów z ledwo otwartymi oczami nie pozwoliło nam dostrzec uroku miejsca, które posłużyło za chwilowy dom.
Poranne przebudzenie, choć nieco brutalne z powodu lekkich zakwasów, malowało przed nami widok urokliwego kawałka trawy, murowanej toalety oraz przystojnej ławki, która służyła nam za bogaty stół śniadaniowy. Nawet metalowy mostek stał się oparciem dla naszych mokrych i brudnych ubrań, które wdzięcznie parowały w promieniach słońca, skutecznie zniechęcając innych podróżnych do cieszenie się tym kawałkiem autostradowego raju.

Obrazek

Obrazek
Obrazek

Po nakarmieniu żołądków i skromnej toalecie, nie pozostało nic innego jak kontynuacja podróży w stronę Bośni i Hercegowiny- miejsca które okazało się dla nas wyjątkowe z wielu względów. Ten fragment opowieści będzie jednak musiał poczekać na swoją kolej, gdyż jest on tak barwny w kolory, iż zasługuje na osobną opowieść, która być może ukaże swoje piękno w papierowym wydaniu górskiej gazety.
Kilka kadrów na zaspokojenie ciekawości:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Montenegro
Przystankiem, który podarował nam nie tylko chwilę oddechu, ale także solidne oparzenia słoneczne była Czarnogóra. Bałkańska kraina, która na mapie podróży Polaków, jest jednym z najczęściej wybieranych miejsc w tej części Europy.
To już kolejny raz, kiedy podróż nocą dawała nam odpocząć od bardzo wysokich temperatur oraz wykorzystać maksymalnie czas- który oprócz chleba był jednym z najbardziej deficytowych dóbr naszej wyprawy. Każda godzina, która przybliżała nas do kolejnego celu ważona była w cennych minutach zrealizowania całego projektu.
Po kilku godzinach jazdy auto skręciło w piaszczystą drogę. Reflektory odkrywały tylko niewielki fragment tego co przed nami. Nie mieliśmy wyjścia- trzeba było decydować, przy którym z drzew rozbijemy swoje namioty. Niewiele zastanawiając się nad tym wyborem, zaparkowaliśmy, ekspresowo rozstawiliśmy namioty i rzuciliśmy się na jedzenie, słysząc w niedalekiej odległości szum morza.

Godzina 7.00
Pobudka należała do jednych z najbardziej przyjemnych i jednocześnie bolesnych poranków tej wyprawy. Mój ząb rozpoczął bolesną bitwę, którą zdecydowanie wygrywał doprowadzając mnie do łez i spuchniętej twarzy. Nafaszerowana tabletkami mogłam pocieszać się porannym widokiem Morza Adriatyckiego i pięknego, bezchmurnego nieba.
Obrazek

Obrazek
Zanim zjedliśmy śniadanie, zgodnym chórem rzuciliśmy się w stronę piaszczystej plaży miejscowości Ulcinj, by zanurzyć nogi i cieszyć się tym wolnym dniem w swoim towarzystwie.
Plan na dziś nie był skomplikowany: na zmianę jemy, śpimy i kąpiemy się w morzu przy okazji myśląc o… jedzeniu. Zgodnie uznaliśmy, że należy nam się odrobina luksusu i o godzinie 16 ruszymy do centrum miasta w poszukiwaniu restauracji godnej zaspokojenia naszych wygłodniałych kubków smakowych.
Już o 15.40 każdy z nas prezentował nienaganny strój, zabrany na wyjątkowe okazje niecierpliwie zerkając na zegarki. Czyste i pachnące proszkiem rzeczy przypominały nam o tym, że chwilowo jesteśmy cywilizowanymi ludźmi i za takich najpewniej by nas brano, gdyby nie siniaki i zadrapania na nogach.
Obiad skonsumowany został z podwójną radością i śmiechem, gdy okazało się że zakamuflowane danie Krzyśka z owocami morza, było przystawką na miarę kobiecego żołądka z kilkoma krewetkami i winem. Na szczęście ichnia pleskavica ukoiła zbolałe serce i ...pusty żołądek ;)

Obrazek

Czarnogóra popołudniowym spacerem oczarowała nas nie tylko swym pięknem, ale i gościnnością miejscowych. Zgodnie uznaliśmy, że Polacy muszą czuć się tu jak pączek w maśle, słysząc co chwilę polskie pozdrowienia czarnogórskich kelnerów. Niektóre karty menu jako pierwszy język obcy uznawały polski, a miejscowi nieustannie proponowali nam noclegi porozumiewając się z nami łamaną słowiańszczyzną, goniąc nas autami i wykrzykując propozycje noclegu przez uchylone okna ;)
Czyżby polski raj w Montenegro?
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Obrazek

Zachód słońca i wieczór spędziliśmy na plaży, patrząc w morze, popijając czarnogórskie wino i racząc się opowieściami z najodleglejszych zakamarków duszy. Już jutro czekała na nas nowa przygoda. Dzika i odległa…

Albania!

Górzysta kraina mlekiem i miodem płynąca, której drogi wiją się niczym wąż wzdłuż rzek i jezior, była dla nas niczym film prezentowany w zwolnionym tempie. Cały dzień spędzony w aucie pozwolił na przyglądanie się widokom zza szyby auta, które pędziło ku albańskiej wiosce- Radomire, położonej w samym sercu gór.
Nie łatwym zadaniem okazało się odnalezienie celu naszej podróży, dlatego Wiola postanowiła oczarować swoją aparycją miejscowych i posiłkując się mieszanką języków, w tym głównie migowego uzyskała odpowiedź na pytanie: gdzie jest Radomire?

Obrazek

To co ujrzeliśmy po skręceniu za namalowaną czerwoną farbą nazwą na murze, onieśmieliło nas i wzbudziło zachwyt. Wąska, kamienista droga prowadziła nas wzdłuż stromego zbocza. Poruszając się z prędkością kilku km na godzinę chłonęliśmy widoki jakie było nam dane oglądać. Stare, kamienno-gliniane domy, dzieci prowadzące muły, albańscy mężczyźni modlący się nieopodal małego meczetu. Kobiety w muzułmańskich chustach odwracające głowy na nasz widok oraz dzieci grające w piłkę na środku drogi, którym za bramkę służyły rozstawione cegły- były tym co wprawiło nas nie tylko w zdumienie ale i zachwyt. Czuliśmy się, jakbyśmy trafili do wioski na krańcu świata…
Dotarliśmy do celu. Przed nami prezentowała się tablica oznajmiająca, że na najwyższy szczyt Albanii- Korabi, prowadzą dwie drogi, a przewidywany czas jest o wiele krótszy niż zakładaliśmy. Uśmiechu na twarzach dodawał nam fakt, że to właśnie Polski Klub Alpejski niedawno wyznaczył drogę, którą przyjdzie nam następnego dnia pokonywać.

Obrazek

Tuż obok wejścia na szlak dumnie prezentował się neon hotelowy, którego widok gryzł się z zastanym przez nas obrazem wioski. Postanowiliśmy jednak, że zapytamy o cenę noclegu i zorientujemy się czy może nie warto zasnąć dziś na wygodnych łóżkach zamiast spędzać noc w namiotach na niewygodnych karimatach.

Obrazek

Albański właściciel, z którym głównie porozumiewaliśmy się na migi i słowa-klucze, oznajmił że za nocleg życzy sobie osiem euro od osoby. Dobiliśmy więc targu i po zakupie ichniego piwa, zasiedliśmy w restauracji, która bogata była w telewizor plazmowy, prezentując aktualnie mecz piłkarski, stacji Eurosportu z hitowego spotkania ligi hiszpańskiej Real - Barcelona. Czego chcieć więcej?!
Żywo dyskutowaliśmy o tym, że za kilka lat ten mały hotelik okaże się żyłą złota, a właściciel będzie najbogatszym mieszkańcem wioski. Teraz, jeszcze świeżo wybudowany, z wieloma budowlanymi niedoróbkami stanowi Pałac Kultury zderzając się z niemal średniowiecznym wyglądem wioski.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Będąc główną atrakcja mieszkańców Radomire, postanowiliśmy przespacerować się i zwiedzić miejsce, do którego przygnał nas los. Uśmiechnięte dzieci, podbiegały, kazały robić sobie zdjęcia i wędrowały za nami jako niemi przewodnicy. Czuliśmy się jak obcy, którzy stanowią niecodzienną przerwę w monotonnym życiu mieszkańców Radomire. Tylko czasem odnaleźć można było wpływ zachodu prezentujący się w zamontowanych satelitach wielu domostw oraz ubrane dzieci w kolorowe t-shirty z angielskimi nadrukami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Trafiliśmy nawet do miejscowego małego sklepu, którego zaopatrzenie doprowadziło nas do otwierania szeroko ust i oczu ze zdumienia. Rozpoczynając od warzyw, poprzez słodycze, biżuterię, chemię gospodarczą, kończąc na materiałach budowlanych i tkaninach, to niewielkie ciemne pomieszczenie pomieściło tyle ile niejeden duży supermarket.

Obrazek
Ustaliliśmy, że wieczorem wypijemy wino, jednak Panowie zniknęli… Po godzinie oczekiwania z ciepłą i smaczną kolacją, zbuntowałyśmy się z Wiolą i rozpoczęłyśmy toasty i posiłek w damskim gronie. Okazało się, że Krzysiek z Wojtkiem zostali ugoszczeni w „pubie” przez miejscowych piwem i pokazem albańskich rozrywek. Nieco znieczuleni albańskim alkoholem wrócili z wypiekami na twarzy opowiadając o tajemniczej i bardzo emocjonującej grze w miejscową odmianę domina. Doprowadzała ona do szaleństwa Albańczyków, którzy niczym gladiatorzy na arenie walki, przeżywali każde niepowodzenie, skacząc sobie jak lwy do gardeł.

Poranek.
Wypoczęci i wciąż pełni emocji związanych z miejscem, w którym właśnie gościliśmy, uznaliśmy że skonsumujemy śniadanie w albańskim stylu. Poprosiliśmy właściciela więc o ichnie smakołyki i już po chwili zajadaliśmy jajko, kozi twaróg z chlebem i popijaliśmy ziołową herbatę. Dodatkowym zaskoczeniem była zupa, która przypominała w smaku hybrydę mlecznej i żurku z ryżem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tak solidnie posileni wraz ze wschodzącym słońcem ruszyliśmy na szlak, którego piękno porażało. Jak okiem sięgnąć, zieleniła się trawa, płynęły potoki, pasło się bydło i krzątały kobiety w porannych obrządkach domowych.

Obrazek

Obrazek

Już pierwsze minuty marszu przebiegały w upalnym promieniach słońca. Tabliczka wskazująca 5h marszu na szczyt nieco nas rozleniwiła. Mieliśmy poczucie, że wszystko układa nam się tak dobrze iż już nic złego zdarzyć się nie może… ale myliliśmy się.
Już od rozpoczęcia wędrówki wytężaliśmy wzrok w poszukiwaniu namalowanych biało-czerwonych znaków, wskazujących kierunek szlaku. Nie było to łatwe zadanie i często kończyło się błądzeniem. Idąc wzdłuż rwącego koryta rzeki, zastanawialiśmy się czy będziemy zmuszeni go pokonywać, gdyż wyglądał dość groźnie. Jednak już po chwili nasze wątpliwości zostały rozwiane. Stojąc nad zniszczoną kładką i rwącym nurtem potoku uznaliśmy, że trzeba się rozdzielić i szukać alternatywnie możliwego przesmyku. Tu zbyt rwąco, tam zbyt śliskie kamienie, jeszcze gdzie indziej w ogóle nie ma po czym przejść. Trzeba było podjąć jednak decyzję. Długie nogi męskiej części naszego zespołu pokonały wybrane przez nas miejsce i starały się pomóc mi i Wioli przedostać na drugą stronę potoku. Niestety, już po kilku sekundach skąpałam się w lodowatym strumieniu i ze łzami w oczach myślałam o tym co dalej. Co robić skoro moje buty i skarpetki doszczętnie przemokły pozostawiając mnie bez możliwości dalszego trekkingu? Na dokładkę naciągnęłam mięsień dwugłowy uda, tak boleśnie, że ledwo kuśtykałam.
Zawrócić? Nie! Przecież to Albania, przecież to Korab, przecież ja tak bardzo chcę!
Gdyby nie początkowa pomoc Wioli, a potem decyzja taty, który oddał mi swoje skarpety (sam nie mając zapasowych) zostałabym pewnie na samym początku tej albańskiej przygody, oczekując godzinami powrotu moich towarzyszy.
Gdy ochłonęliśmy po feralnym rozpoczęciu wędrówki, usłyszeliśmy dobiegające okrzyki zza załomu skalnego. Gonił nas albański pasterz i wymachując rękami kazał zawracać. Jak to? Przecież przed chwilą przebrnęliśmy wreszcie przez ten cholerny strumień, a namalowane znaki wskazują, że to dobry kierunek marszu. Uporczywy jednak w swoim wołaniu pasterz, po dotarciu do nas, rozpoczął krucjatę przekonywania, że ta droga jest zła i koniecznie musimy iść we wskazanym przez niego kierunku. Porozumiewając się na migi, a wreszcie rysując patykiem po piasku uznaliśmy że miejscowy mylić się nie może i daliśmy za wygraną. Po raz kolejny z wielką uwagą przebrnęliśmy przez feralny potok i nie do końca pewni jak iść rozpoczęliśmy mozolną wędrówkę w górę.
Kłopoty zaczęły się na dobre. Ponad godzinę, a może i dwie błądząc i odnajdując się, nie mieliśmy pomysłu gdzie tak naprawdę powinniśmy iść. W duchu byliśmy źli na siebie, że posłuchaliśmy Albańczyka, choć pewnie miał rację tłumacząc że ta droga jest 2 razy krótsza. Brak mapy i może nawet wcześniejsze zlekceważenie góry, spowodowały że niepewnie wskazywaliśmy okoliczny szczyt jako ten, który nas interesuje. Mocząc po raz kolejny nogi, brnąc w śniegu i szukając rozwiązania, trafiliśmy na kolejne stado owiec i pasterzy, którzy tym razem żywo gestykulując nie pozostawili nam złudzeń, gdzie się kierować.
Nareszcie! Widać znak! Jesteśmy na dobrej drodze! Hurra!

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Mimo pulsującego bólu w nodze i lekko odparzonych nogach w mokrych butach, wstąpiła we mnie nowa siła. Skoro już jesteśmy tak blisko to nie ma na co czekać! Kilka solidnych płatów śnieżnych, żmudne kamieniste podejście, a potem obraz wyjęty niczym z Tatr Zachodnich. Kolejne minuty, sekundy, aż wreszcie jest wierzchołek! Korab najwyższy szczyt Albanii zdobyty jako trzeci na naszej wyprawie! Stojąc na 2764 metrze n.p.m. oczekiwałam z niecierpliwością moich towarzyszy. Wraz ze mną te kilka minut celebrowała para amerykanów, która dotarła tu szlakiem od strony Macedonii. Po wymianie kilku zdań, okazało się iż parę dni temu gościli oni w polskich Tatrach, zdobywając Rysy. Poczęstowani niemałym spożywczym dobytkiem amerykańskich specjałów, spędziliśmy wspólnie kolejne kilkanaście minut upamiętniając wzajemnie się na fotografiach.
To było naprawdę przyjemne uczucie! Staliśmy na najwyższym wierzchołku Albanii, wiedząc że to już połowa naszych wyzwań. Chmury unoszące się w złowrogiej, szarej poświacie skutecznie zachęciły nas do powrotu, mimo że mieliśmy ochotę celebrować te chwile jeszcze dłużej.


Obrazek

Obrazek

Czekał nas powrót. Tym razem bez pośpiechu i z uśmiechami na twarzach pokonywaliśmy drogę w dół. Machaliśmy napotykanym pasterzom, przyglądaliśmy się urodzie natury i chłonęliśmy tą dzikość, która wydobywała się z każdego zakamarka głazu. Piękne krokusy, których niesamowite ilości tworzyły barwne żółto- fioletowe dywany przykuwały naszą uwagę i wzbudzały zachwyt. Niestety, okazało się że droga powrotna poprowadzona jest kilkukrotnie przez koryto rzeki. Uzbrojeni, więc w niemiłe doświadczenie, staraliśmy się pokonywać strumień ostrożnie i wolno.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Dotarliśmy do pierwszych wiosek i wraz z wypasanym bydłem pokonywaliśmy ostatnie metry naszej wędrówki. Uśmiechnięci ludzie wskazując palcami w stronę szczytu, pytali: Korabi? Odpowiadaliśmy przytakiwaniem głów i tym samym radosnym spojrzeniem.
Zmęczeni, brudni, a przede wszystkim głodni, jednogłośnie ustaliliśmy, że idziemy na zakupy po świeże pomidory, biały ser i chleb. Okazało się jednak, że chleb jest towarem, którego się w tej wiosce nie sprzedaje, gdyż każdy piecze go samodzielnie w domu. Mężczyzna kazał nam jednak zaczekać, jednocześnie zapraszając przed sklep i rozpoczynając rozmowę. Okazało się, iż jako jeden z nielicznych w wiosce zna język angielski i pracuje jako żołnierz w niedalekim mieście. Po kilku minutach przybiegł chłopiec niosąc w rękach bochenek chleba. Pomidory i duży kawałek białego sera zostały zapakowane wraz z pieczywem do worka i podarowane nam w prezencie. Mimo, że usilnie nalegałyśmy na zapłatę, Albańczyk nie dał się przekonać. Powiedział, że to podarunek i będzie mu miło jeśli go przyjmiemy. Cóż zrobić? Podziękowałyśmy serdecznie, wyjęłyśmy z plecaka polskie krówki, poczęstowałyśmy każdego kto miał ochotę i pożegnaliśmy się serdecznie z tymi miłymi ludźmi.

***
Popołudniowe słońce malowało piękne pejzaże na skałach. Kilkanaście razy przystawałam, oglądałam się za siebie, zerkałam na ten skalny masyw, na którym postawiłam dziś swoje stopy i już tęskniłam. Kiedy powtórzy się taka przygoda? Pełna zapachów, smaków, ciekawych ludzi?
W duchu wypowiadałam życzenie, by mieć szansę tu jeszcze wrócić… Kto wie? Może się spełni.

Ciąg dalszy oczywiście nastąpi…


Zdjęcia autorstwa: gobo, aleksandry, Wioli, i Wojciecha

_________________
'Myślę o ludziach, których poznaję dzięki górom i o górach, które poznaję dzięki tym ludziom.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr sie 27, 2014 8:45 am 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sty 03, 2014 4:56 pm
Posty: 19
Lokalizacja: Toruń

_________________
'Myślę o ludziach, których poznaję dzięki górom i o górach, które poznaję dzięki tym ludziom.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr sie 27, 2014 12:12 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4485
Lokalizacja: GEKONY
Widzę, że będę miał ciekawą lekturę na wieczór :)

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr wrz 03, 2014 6:42 am 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 6:58 pm
Posty: 690
Lokalizacja: Dolny Śląsk
nie baliscie sie wchodzic na Korab od albanskiej strony? ja z ekipa wchodzilem w maju, ale dostawalismy zewszad sugestie, zeby wybrac droge od Macedonii, bo 'podobno' druga strona gory miala byc jeszcze nie rozminowana do konca
a plaza w Ulcinij to jest po prostu obled :D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr wrz 03, 2014 8:55 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10410
Lokalizacja: miasto100mostów
Świetna relacja, bardzo dobrze się czyta. Dawaj więcej!

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr wrz 03, 2014 10:37 am 
Weteran
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt lip 20, 2010 4:58 pm
Posty: 126
piękna! kolorowa wręcz "egzotyczna" relacja
wyśmienita lekturka do południowej pracowitej kawusi :wink:
czekam z niecierpliwością na c.d.

_________________
jaka impreza? nic o tym nie wiem ..


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N sty 25, 2015 12:54 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sty 03, 2014 4:56 pm
Posty: 19
Lokalizacja: Toruń
Klątwa Zeusa
Albania zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Opuszczaliśmy ją szczęśliwi i przekonani, że na pewno tu jeszcze wrócimy. Żegnając się z mieszkańcami wioski Radomire czuliśmy pewien niedosyt i żal, że musimy już opuszczać to piękne i dzikie miejsce. Machając z okien auta i oglądając się za siebie, widzieliśmy biegnące za nami dzieci. Tumany kurzu, które wydostawały się spod kół stanowiły pewną teatralną kurtynę. Obraz się zamazywał, postaci robiły się coraz mniejsze, a zachodzące słońce i unoszący się w powietrzu zapach, na długo jeszcze pozostawały nam w pamięci.
Po raz kolejny czas stanowił dla nas wyzwanie, dlatego robiąc zaledwie jeden przystanek w większej miejscowości, pełnej jarzących się neonów i jazgotu nocnych awantur z przydrożnych pubów, udało nam się zakupić świeże warzywa i owoce.
Był późny wieczór. Mijaliśmy ciemne uliczki, podgryzaliśmy zakupione morele i nektarynki i cieszyliśmy się, że jutro będziemy podziwiać Morze Egejskie. Nikt już się nie odzywał. Od czasu do czasu zerkaliśmy na GPS, który sukcesywnie pokazywał malejącą liczbę kilometrów. Sen nieustannie odwiedzał każdego z nas, choć nie był on regularny i spokojny. Każda większa koleina lub wyboistość stawiała nas na nogi.
O godzinie 6 rano ujrzeliśmy rozlewające się przez cały horyzont Morze Egejskie. Nie tylko piękny widok nas ucieszył, ale każdy też marzył o tym, by wreszcie rozprostować zbolałe mięśnie, które tkwiły w blaszanej puszcze przez niemal 12h.

Obrazek

Krzysztof zaparkował auto na samym skraju skarpy. Pospiesznie rozłożyliśmy namioty, spałaszowaliśmy śniadanie podziwiając widoki przed nami, a następnie zasnęliśmy niemal jak dzieci. Odpoczywaliśmy w ten sposób niemal do południa, zmieniając tylko pozycje wraz z położeniem słońca. Dlatego gdy „zawisło” ono nad nami o godzinie 12, nie pozostało nic innego jak schłodzić ciała w wodzie.

Obrazek

Obrazek

Odpoczynek nie miał końca. Na zmianę pijąc, pływając i leżąc dawaliśmy wytchnienie organizmom. Doświadczając burzy i deszczu, który uziemił nas w namiocie na niemal 2 godziny pałaszowaliśmy ostatki albańskich frykasów.
Po południu wybraliśmy się do centrum miasta na niesamowicie smaczną kolację, racząc się winem, sytym posiłkiem i widokami z greckiego wesela ustaliliśmy szczegóły jutrzejszego dnia. Nie wiedzieliśmy jednak, jak bogaty on będzie w przygody i emocje.
A emocje zaczęły się już wieczorem…
Wracając z centrum po zachodzie słońca, zaniepokoiła nas wietrzna pogoda. Silny wiatr i krople deszczu uderzające w szyby auta z coraz większą intensywnością, budowały napięcie. Przecież pozostawiliśmy namioty na skarpie.
Na całe szczęście w ostatniej chwili udało nam się uratować nasz dobytek, a przez niemal pierwsze pół nocy, modliliśmy się, by ta silna zawierucha nie zniszczyła naszych małych domostw.
Udało się. Cali i zdrowi powitaliśmy przepiękny wschód słońca i ruszyliśmy w górę by zrealizować kolejne małe marzenie- Olimp czekał!

Obrazek

W tym miejscu muszę jednak przytoczyć wspomnienie, które pozostało w naszej pamięci na długo, sprawiając kaskadę nowych niezamierzonych wydarzeń:
Zanim postawiliśmy nogę na szlaku, uznaliśmy że pierwszy posiłek należy zjeść w przyzwoitych warunkach, dlatego rozgościliśmy się na ławkach przydrożnego baru, pytając siedzące już tam dwie kobiety o pozwolenie. Krótka rozmowa po angielsku skończyła się głośnym okrzykiem: Jesteście z Polski?! To fantastycznie!! Jestem Dorota!
Swój pozna swego, jak mawia przysłowie, dlatego wspólnie dokończyliśmy posiłek i ustaliliśmy, że już „na dole” musimy uczcić prawdopodobny sukces. Ponieważ dziewczyny wynajmowały apartament Olimpic Beach nad Olimpijską Riwierą, zaproponowały ciepły prysznic, ciepły posiłek i chwilę oddechu od spartańskich warunków. Trudno nam było odmówić takiej propozycji, dlatego skrzętnie zapisaliśmy dane kontaktowe i ruszyliśmy w górę.
A droga była długa. Szlak wił się wśród drzew i nieco nużył. Znudzenie jednak nie trwało tak długo jak mogłam przypuszczać. Już pierwsze grzmoty nad głowami postawiły mnie na nogi. Tętno i tempo przyspieszyło i zamiast włócząc się ostatnia, ruszyłam do przodu doganiając ekipę i nadając nowy rytm wędrówce.
Niebo zgasło. Mgły i ciemne chmury nad nami, a potoki deszczu wlewały się za kurtki.

Obrazek

Jeszcze trochę, coraz bliżej, już widać schronisko.
Jest! Nareszcie suche i ciepłe miejsce!
Przemoczeni wylądowaliśmy w jadalni patrząc za okno. Dalsza wędrówka pozostawała niemal bez szans na realizację. Cóż począć? Poczekamy.

Obrazek

I czekaliśmy.
Godzinę.
Dwie.
Trzy.
Decyzję jednak trzeba było podjąć. Nieprzygotowani na biwak, nie zabraliśmy ze sobą zapasowych ubrań, jedzenia ani większej ilości gotówki. Dlatego wyjścia były dwa: albo schodzimy na dół i jutro ponownie pokonujemy ten długi i nudny kawał drogi, albo nocujemy w schronisku, które pochłonie sporą część budżetu.
Wiola i Krzysztof byli zdeterminowani. Uznali, że pogoda dostatecznie się poprawiła i możemy spróbować jeszcze dziś. Moje pesymistyczne podejście i brak wiary w słuszność podjętego wyzwania wprawiły mnie w jeszcze gorszy humor. Ale skoro oni próbują to my mamy zostać? Niech będzie- spróbujemy.
Spróbowaliśmy. Skończyło się to w dwójnasób.
Ja z ketjowem zawróciliśmy już po 40 minutach marszu, natomiast Wiola i gobo parli dalej. Efekt był taki, że pierwsza dwójka skończyła tylko z lekko przemoczonymi ubraniami, a druga powróciła mokra od stóp do głów, nie pozostawiając złudzenia, że brak odzieży na zmianę może być wielkim problemem. Na ich ciałach pojawiły się nawet siniaki, które były efektem silnego gradobicia. To wydarzenie przelało czarę goryczy. Siedzieliśmy źli i zasmuceni wpatrując się w wielki obraz schroniskowej jadalni, na którym namalowany został Zeus strzegący wzgórz Olimpu przed śmiałkami, którzy chcieli odwiedzić siedzibę Bogów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Trzeba przyznać, że legenda zrobiła na nas wrażenie. Zmienność pogody, jej niestabilność i brak wiary, że nadejdzie poprawa zmusiły nas do czekania. Przy okazji zacieśniając znajomość z nowo poznanym Singapurczykiem oraz dwójką Czechów dywagowaliśmy nad jutrzejszą pogodą.

Obrazek

Kolejny poranek nie poprawił nam humorów. Klątwa Zeusa trwała. Deszcz co prawda ustał, ale za oknem było zimno, wietrznie i mglisto. Dźwięczące budziki z wszelkich stron sali schroniska nie powodowały, by obecni mieli zamiar opuszczać ciepłe śpiwory.
Znów czekaliśmy.
Godzinę.
Dwie.
Trzy.
Znudzeni i wręcz zniecierpliwieni, coraz bardziej poddawaliśmy w wątpliwość możliwość zdobycia siedziby greckich bogów. Nie mogliśmy sobie pozwolić na kolejny dzień zwłoki, nie tylko z powodu czasu, który wisiał nad nami jak miecz Damoklesa, ale także finansów. Jeść i pić było trzeba, a posiłki liczone w euro czyściły nasze kieszenie niemal do dna.
Decyzja zapadła. Idziemy!
Poszliśmy.
Pogoda choć kapryśna umożliwiła bezpieczne poruszanie się po szlaku. Wątpliwości jednak nastały wraz z dotarciem do rozwidlenia dróg prowadzących na szczyt Mytikas.
Zalegający śnieg w żlebie i bardzo niebezpieczny skalny ustęp odstraszały wszystkich śmiałków. Czekaliśmy więc na rozwój sytuacji analizując alternatywy przejścia bardzo nieprzyjemnego uskoku. Rozwiązanie przyszło dopiero po godzinie, gdy dwójka przewodników namacalnie udowodniła nam, że dalsza wędrówka jest możliwa.

Obrazek

Teraz już tylko minuty dzieliły nas od Olimpu!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Choć chmury kotłowały się w skale, a szare niebo wciąż groźnie na nas spoglądało, udało nam się stanąć na najwyższym szczycie Grecji i cieszyć się tą chwilą w samotności, bowiem z nami nie było nikogo.
I choć Zeus groził nam palcem, to dopuścił do siebie i spełnił marzenie ketjowa, któremu Grecja marzyła się od dłuższego czasu.

Obrazek

Ciesząc się nadal, na horyzoncie pokazali się kolejni śmiałkowie prosto z Izreala, dzięki którym udało nam się na szczycie wypić nie tylko kawę prosto z kawiarki, ale raczyć się chlebem z miodem, jabłkami i innymi rarytasami, które przez długi czas stanowiły główną atrakcję, podczas opowieści po powrocie do domu.

Obrazek

Obrazek

Na 2918 m wszystko smakowało lepiej. Nawet języki się rozwiązały i międzynarodowa wymiana zdań powodowała wybuchy śmiechu. Otrzymaliśmy zaproszenie do Izreala, sami również oferując wizytę w Polsce, z której jak się okazało pochodzi matka jednego z rozmówców.
Pomogliśmy również przemiłemu Azjacie, który swoją samotną wędrówkę uwieńczył miłosnym wyznaniem.

Obrazek

Ostatecznie spędziliśmy przemiły czas na szczycie Mytikas, góry Bogów, która wciąż nieco obrażona nie pozwoliła ujrzeć nam horyzontu Morza Egejskiego, ale za to zaczarowała i zmusiła do deklaracji, że my tu jeszcze kiedyś wrócimy!

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek


Wracaliśmy. Niebo się rozpogadzało, a my żałowaliśmy że nie udało nam się dostąpić zaszczytu dobroci Zeusa na górze. Mieliśmy jednak pewność, że powrót będzie bezpieczny…

Obrazek

Obrazek


***
Co było dalej? Czy spotkaliśmy się z poznanymi dzień wcześniej Polkami? Dlaczego w Serbii czuliśmy się jak w domu? I co to znaczy Babi Zub?
O tym już niebawem. Tym razem obiecuję! ;-)

_________________
'Myślę o ludziach, których poznaję dzięki górom i o górach, które poznaję dzięki tym ludziom.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N sty 25, 2015 7:10 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sty 03, 2014 4:56 pm
Posty: 19
Lokalizacja: Toruń
gobo_ napisał(a):
No nareszcie!

Wiem, wiem, pół roku zwłoki to stanowczo za długo. Ale jak mawia moja babcia, lepiej późno nie wcale :mrgreen:
Co do drugiej części komentarza zgadzam się, nie oponuję i czekam na najbliższą okazję do świętowania! :twisted: :mrgreen:

_________________
'Myślę o ludziach, których poznaję dzięki górom i o górach, które poznaję dzięki tym ludziom.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sty 26, 2015 9:54 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10410
Lokalizacja: miasto100mostów
Fajnie piszesz! Czekam na ciąg dalszy.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sty 26, 2015 11:23 am 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt maja 04, 2010 5:34 pm
Posty: 419
Lokalizacja: Rybnik / Piding
Co szczyt to przeciwności, przygoda, ale na koniec jednak sukces. Bardzo fajnie się czyta, zazdroszcząc jednocześnie :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 26 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL