W sumie nie wiem co napisać o naszej czwartkowej wycieczce. Nie była ona tą z rodzaju "przyszli, wleźli na nią i zleźli po szczytowaniu". Tym razem było bardziej po francusku, czyli z małą dozą kolaboracji. W sumie to było kilka etapów. Pierwszym było podejście pod ścianę. Ten etap poszedł nam planowo, czyli dwie i pół godziny z groszami meldujemy się pod Krissakiem. Z Wyżnich Hagów robimy sporo wysokości ale na niewielkim odcinku drogi. Zwróćcie uwagę na to, ze jest to jedno z niewielu podejść gdzie nie dyma się doliną osiem kilometrów, tylko od razu jest podejście. Bez gry wstępnej od razu sapiemy... Podchodzimy kawałek jeszcze i jak zwykle szpeimy się w najdogodniejszym miejscu. Gdybym nie ćwiczył kamasutry to moja uprząż oglądała by moje flaki u podstawy ściany.
Zaczynamy etap drugi: ruchańsko. Ku mojemu przerażeniu Łukasz mówi, że on się słabo czuję, więc żebym prowadził. Czytałem, że ta V to mocna jest niczym odbyt tolerancyjnego Holendra. Już szczam z radości na myśl o V jak na Ganku. Do tego jest tak straszliwie zimno, że nie czuję palców u rąk. Równie dobrze mógłbym zalepić sobie je taśmą do owijania świstaków. Miejsce jest mocne, ale udaje mi się je w miarę sprawnie pokonać. Można odnieść wrażenie, że polskie V są wyceniane przez delikatne cipuszki... Dziwne to to... I co dale? Ja twierdzę, że do góry. Łukasz zasugerował się, ze na schemacie płyta jest po prawej, więc należy ją ominąć. Nie podoba mi się to ale coś tam trawersuję. Robi się hardcore. Czuję, jak płynny kał puka do drzwi wyjściowych. Wyciągam haka i próbuję go wbić w szczelinę. Jedna z listw, których się trzymam sprawia wrażenie, ze za chwilę sie oderwie. Hak siedzi w szczelinie niczym nimfomanka na wibratorze. Wracam się. Trochę idę do góry, później na bok. Ogólnie mrok mroków i jest jakieś stanowisko. Ściągam Łukasza. Dalej prowadzę. Jest łatwiej dochodzę do następnego stanowiska, które jest bardziej na prawo i wygląda na to, że to właśnie jest tym pierwszym stanowiskiem. Trzeba było iść do góry. Później jest trawers pod przewieszką. Omija się ją od prawej. Czytałem żeby nie podchodzić pod nią zbyt blisko, toteż chciałem ją jakoś mocno ominąć, ale był mrok. Generalnie asekuracja z kości, taka se. Stopnie słabe, chwyty mikroskopijne. Szukam ich niczym Macierewicz trotylu. Nie wiem gdzie ta IV tam jest. Doszedłem w końcu pod przewieszkę i stwierdziłem, ze przewinięcie pod nią wydaje się trudniejsze i sam fakt bycia pod nią już mi się nie podobał. Może trzeba było próbować... Jednak z perspektywy czasu nie wiem co by było bardziej mroczne, ten mój powrót ze zdejmowaniem przelotów, czy ta próba przewinięcia. Jak doszedłem do Łukasza, to byłem tak styrany niczym Frytka po rozwiązaniu krzyżówki w Na Żywo. Łukasz prowadzi. Wybrał wariant przez małą przewieszkę. Napiszę tyle, że był Mocny. Z pewnością nie miało to wiele wspólnego z IV. Te dwa wyciągi zajęły nam cztery godziny. Masakra, a cała droga liczona jest na pięć. Niestety Łukasz sobie to wziął do serca i kolejne cztery wyciągi (jeden III i trzy za IV) zrobiliśmy na lotnej w pół godziny. To właśnie kolejny etap: ruchańsko galopem. Myślałem, że wyzionę ducha. Jeszcze na sobie niosłem kawał zwiniętej liny. Ograniczała mi ruchy rąk. Tempo było zabójcze. Pod koniec miałem tak mało siły, że krzyczałem do Łukasza żeby założył stana, bo nie mam siły pokonać ostatniego trudniejszego miejsca. Dodatkowo przypiąłem daisy chain do haka, zeby poprawić sobie psychę. Dalej miało być już prosto. Idziemy na lotnej, ale jedną linę Łukasz chowa do plecaka. Ja się czuję, jak wyeksploatowany buchaj. I znowu zamiast poczytać opis coś tam kombinujemy. Mi się trawers nie podoba, ale Łukasz pokonuje go i daje dalej. Nie jest tak trudno. Później jedno troszkę trudniejsze miejsce i łatwy teren. Niestety w pewnym momencie widzę go na grani ze stanowiskiem... Oho, bez powodu, to tylko w ryj można dostać, więc pewnie jest grubo. Przewieszka. Cieszę się, jak listonosz w sklepie rybnym. Próbuję z boku... Lipa. "Na wprost są dobre chwyty". Faktycznie były. Trawersujemy z drugiej strony i dochodzimy w miarę łatwym terenem do płasieńki. Następnie próbujemy przetrawersować poniżej Wyżniej Gerlachowskiej Strażnicy na szczyt Gerlachu. Nie chce nam się już na nią włazić. Początkowo teren jest banalny, ale nieco kruchy. Dalej pojawia się kominek, który przechodzi w zacięcie. Teren jest zdradliwy, bo częściowo lity, a częściowo parchaty, więc kładę przeloty, jak tylko się pojawi taka możliwość. Trudności na oko II. Dochodzę do grani. Za mną prawdopodobnie nasza Srażnica. Ledwo idę, zmęczenie osiąga zenitu. Zamiast tego mógłbym sobie dzisiaj zrobić w prac jakąś fajną tabelkę. Gdzie jest ten szczyt? Słyszę Łukasza z tyłu:
Siadam w końcu na kamieniu. Wydaje mi się, że to co przede mną to szczyt, ale nie mam już siły iść dalej. Łukasz mnie mija i po paru krokach słyszę dobre wieści. Jestem tak zmęczony, że nawet nie chce mi się zerknąć do zeszytu. Podczas całej drogi nie zrobiłem ani jednego zdjęcia, a teraz szczyt jest w chmurach i jedyne co widać, to słowo na "ch", które nie przechodzi na forum.
Nie siedzimy długo na szczycie. Zasuwamy na dół. Ostatni etap naszej wycieczki, czyli pożegnanie idzie nam nam sprawnie i w czasie dwie i pół godziny jesteśmy przy samochodzie. Tym razem nie obchodzi się bez płacenie za szczytowanie. W Wyżnich Hagach nie stacjonuje żaden słowacki alfons.
To było dwanaście bardzo intensywnych godzin. Chyba czuję je do teraz. I serio, jest to poważna droga na poważnej ścianie. Pięćset metrów robi swoje, więc radzę się zastanowić dobrze zanim obierzecie ten cel.
Dołączył(a): Śr lut 16, 2005 8:51 am Posty: 2378 Lokalizacja: Nowy Sącz
Kolejna konkretna akcja ale opis rozwala. Gratulacje
_________________ ...energia musi eksplodować w momencie wykonywania zadania, ale cały czas trzeba ją mieć pod kontrolą...
http://picasaweb.google.pl/w.tatrach gg: 1553749
Dołączył(a): Pn mar 05, 2007 8:49 pm Posty: 6331 Lokalizacja: Kraków
Jak zwykle relacja chamska, wulgarna i nie da się czytać. Jakieś wypociny dla pseudointeligentów, a zdjęcia wyglądają jakbyś zamiast filmu OR-WO włożyć do swojej Smieny rolkę papieru toaletowego. Dokładnie mówiąc: gówno na nich widać. Jakiś dowód że tam byliście jest? Czy to tylko Twój wybujały sen po przeterminowanych psychotropach przyniesionych przez żonę z apteki, które zajadałeś garściami żeby się nie zmarnowały?
Żartuję Gratulacje świetnej drogi. Mówiłem Łukaszowi, że to nie wycieczka na moje siły. W tym sezonie z pewnością nie dałbym rady. Mam nadzieję, że chociaż Łukasz nie zapomniał o jakichś zdjęciach.
Własciwie hardcore jest na pierwszych dwóch wyciągach, a później jest kondycyjne dymanie. Jakbyśmy nie pomylili drogi to pewnie byłoby w miarę przyjemnie. Widocznie to nie był nasz najlepszy dzień.
E no co Wy... Znana droga. Jak się spytacie o długą i piękną drogę, to ludzie podają między innymi właśnie Krissaka na Gerlach.
Dokładnie, wraz z Kurczabem i Brneńską to chyba dwie najbardziej znane drogi na zach. Gerlacha, tylko te dwie już z kreseczkę wyżej.
Graty za mocną akcję, pomylić się jedno a wybrnąć bez strat to dwa.
Zachodnia wystawa, chodzi mocno po głowie, ale teraz to na nią warunki mogą być "różne" i dzień ucieka. Chyba zostanie na kolejny sezon, ale droga z gatunku "kanon".
_________________ "I chłonę. Szukam. Pragnę. Tęsknię. I wiem że będę szukał. Wystarczy raz zasmakować nieznanego." "Gdzieś pomiędzy początkiem drogi, a szczytem znajduje się odpowiedź na pytanie, dlaczego się wspinamy." pionowemyśli.pl | fanpage | instagram | flickr