Uzależnienie to dobre słowo - w temacie Ben Nevisa zaczynamy wykazywać te same symptomy co kolega Ryssy79. Benka atakowaliśmy do tej pory siedem razy, z czego sześć z zamiarem wejścia na szczyt. Wczoraj zrobiliśmy to po raz czwarty. Tym razem wchodziliśmy znaną nam już Ledge Route. Raz żeby obadać sąsiednią Castle Ridge, a dwa bo taką mieliśmy fantazję: Benek nas na serio uzależnił.
Szac dla Marcina, któremu dzień przed wycieczką nawaliła noga ale nie wycofał się, a odwiózł nas po czym dokuśtykał na wyższy parking pod północną ścianą i zrobił tam sobie mini obóz, w którym czekał na nas przez cały dzień
Jelenie spod Benka są niewiarygodnie wyluzowane, prawie dają się głaskać (to zdjęcie wcale nie było robione na dużym zoomie):
Północna ściana, której dziwią się wszyscy którzy wchodzili ceprostradą (tym razem dziwić się wypadło koledze Ściborowi):
I żleb nr 5, którym zaczyna się podchodzenie:
Zgodnie z założeniem obfotografowaliśmy dokładnie Castle Ridge, a że byli na niej ludzie i to wspinający się różnymi wariantami to już w ogóle ekstra, przed wycieczką będzie można zrobić konkretną analizę:
Sama Ledge Route, z wyjątkiem konia (wspominałam że nie znoszę koni?

) to trasa łatwa z jedynie elementami scramblingu, ale jeśli chodzi o wrażenia estetyczne spektakularna, jak wszystkie w płn ścianie Benka.
Nastroje tradycyjnie były ponure, a wrażenia jak najdalsze od przyjemności (jak zwykle).
Nie mogliśmy się również oprzeć i obcykaliśmy Tower Ridge, do której wszak mamy obecnie dosyć osobisty a ambiwalentny stosunek. Poniżej szczyt Great Tower i Tower Gap:
Kolejne zdjęcia z serii smętnej:
Na plateau weszliśmy w mrówkolandię.
To cholerne plateau dało nam w kość. Od punktu na który wyszliśmy jest jeszcze kawał na wierzchołek, cały czas pod górę, niby lekko ale już po prostu się nie chce.
Ktokolwiek schodził żlebem nr 4, szacun!!
(...żeby nie było że nie ma widoków...)
Poniżej widać schron na szczycie Benka. W taką pogodę jeszcze nie jest najgorzej: ludzie dochodzą stroną "gubałówkową" i przynajmniej mogą podejść do krawędzi i zobaczyć co jest po drugiej stronie. We mgle nie ma na to szans.
A tu Ledge Route:
Tu natomiast Tower Gap po raz drugi. Miejsce gdzie koczowaliśmy to okolice niżej położonej z dwu łach śniegu po szczytem Great Tower.
Jakaś silna ekipa zasadzała się na zdobywanie Great Tower, niestety nie mieliśmy czasu czekać i obserwować, którędy będą wchodzić.
(...żeby nie było że nie ma widoków 2...)
Z powodu obsuwy czasowej, nie chcąc narażać Marcina na cholera wie jak długie czekanie, postanowiliśmy nie schodzić przez CMD Arete, a zejść na dziko. Trochę mi było szkoda tej pięknej grani, głównie ze względu na Ścibora który na niej nie był, ale on sam wcale nie żałował zmiany planów, mając w perspektywie śnieżne i trochę ryzykowne zejście.
Pierwsze kilka metrów było masakrycznie strome, potem zrobiło się nieco lepiej.
Kiedy wreszcie teren się położył resztę zbocza pokonaliśmy klasycznie:
CMD Arete to to w tle. No nic, przynajmniej ogarnęliśmy zupełnie nową zimową drogę zejściową.
Teraz chyba sobie trochę odpoczniemy od Ben Nevisa, choć sama jestem ciekawa jak długo wytrzymamy. A potem, jak Marcin wyleczy nogę, pierwszym celem będzie Castle Ridge.