W sobotę z niecierpliwością czekam na „godzinę zero” -o 17 zamieniam strój służbowy na górski i wybiegam z pracy, dojazd na dworzec i już siedzę w autobusie relacji Cieszyn-Kraków..nie..nie jadę na uroczystości pogrzebowe..wysiadam w Andrychowie;-) Mam zamiar "uroczyście" ( wreszcie nie jestem kierowcą,uff) spędzić to 1,5 dnia wolnego, słonecznego wreszcie;-)Padło na Beskid Mały;) celem jest dostać się do Rzyk Jagódek (nie lada wyzwanie) a potem na Leskowiec. Droga do Jagódek to długa droga -jadę stopem ,idę z buta..w końcu docieram tam gdzie asfalt się kończy, towarzyszy mi fajny zachód słońca..początkowo zamierzam się uwinąć gdzieś na Groniu JPII, ale krążąc tam w ciemności stwierdzam, że jeszcze kara mnie spotka za to, że mi żal 25 zeta na nocleg w schronisku..pukam więc do schroniska, trafiam już na wieczorne sprzątanie..Po browarku i małej kolacji oraz krótkiej nocy wstaję żeby zobaczyć wschód słonka ,a potem już ruszyć w trasę..na szczycie Leskowca pluję sobie w brodę-niezbyt celnie-że nie przestudiowałam mapy za bardzo, i że zapomniałam to miejsce, szłam tam jakieś 4 lata temu..przecież tu taka fajna wiata stoi, idealna na nocleg..buuu, taka gafa się już nie powtórzyć:( Potem nie dzieje się już nic nadzwyczajnego..przemaszerowuję „magistralę małobeskidzką”-tak to sobie nazwałam: cały czas czerwonym szlakiem: Leskowiec- Przeł.Kocierska-Żar- przełażę przez zaporę i dalej Hrobacza Łąka- Czupel- Straconka..ile to kilometrów nie wiem, ale jak po 10 godzinach marszu docieram na dworzec w Bielsku nóg już nie czuję..raczę się piwkiem i spadam do domu. Ludu bardzo dużo ,toż to pierwszy taki pogodny weekend..ale tylko w miejscach gdzie łatwo dojechać, albo coś zjeść można..poza tym na szlaku jak to w Beskidzie Małym-spokój…;-)
Kilka fotek: