[03.08.2014]
Skrajna Rzeżuchowa Turnia [Východná žeruchová veža]
Droga:
Cesta cez knihu (V)
Z uwagi na opady zapowiadane w Tatrach już od 10 i popołudniowe burze, wybór drogi znacznie się zawęził. Trzeba było znaleźć krótką drogę ze stosunkowo szybkim podejściem, która byłaby jednocześnie ładna i oferowała ciekawe wspinanie. Padło na Cestę
cez knihu na Skrajnej Rzeżuchowej Turni, która to wydawała się idealnie spełniać powyższe warunki.
Wraz z Michałem wyruszamy z Krakowa w środku nocy i przy woodstockowych dźwiękach z głośników szybko docieramy na Słowację. Rześkie powietrze sprawia, że bez zbędnego ociągania się, od razu zaczynamy podejście do Doliny Kieżmarskiej.
Wydaję mi się, że droga minęła ekspresowa, ale może to kwestia tego, że człowiek jest już prawie dobę bez snu i idzie półprzytomny, jakby nieświadomie… Tak czy inaczej, po ok 2h marszu, wschód słońca witamy już przy schronisku, gdzie robimy przerwę na śniadanko.
Bezchmurne niebo i bliskość ściany, na której mamy dziś działać daje złudne przeświadczenie, że nie ma co się zbytnio śpieszyć, ale mamy w pamięci prognozy, które ostatnia mają dość dobrą sprawdzalność, więc nie tracąc więcej ruszamy dalej i po niezbyt męczącym podejściu meldujemy się przy starcie drogi.
Michał prowadzi pierwszy wyciąg i sprawnie dochodzi do stanowiska. Zgodnie ze schematem wyciąg ten oferuje dwa miejsca piątkowe. Wycena pierwszego z tych miejsc jest wg mnie trochę na wyrost natomiast miejsce drugie, gdzie po lekkim trawersie w prawo trzeba wyjść na tarcie po niesamowicie litej skale, która nie pozwala na założenie jakiejś sensownej asekuracji jest już bardzo ciekawe i daje dreszczyk emocji.
Drugi wyciąg daje dwie możliwości wyboru drogi, albo z dostać się do rynny z lekkim obejściem od prawej lub wprost w górę od lewej. Dla mnie zdecydowanie bardziej naturalna jest linia od lewej i tak też idę pokonując na starcie pionową ściankę, której wycena wydaje mi się nieco zaniżona – trudności odczułem bardziej piątkowo, i przynajmniej dla mnie było bardziej czujnie niż na dwóch pozostałych miejscach wycenionych właśnie na V. Dalej wyciąg nie przedstawia większych trudności i kończy się tuż pod charakterystycznym dla tej drogi zacięciem.
Wspomniane zacięcie nieco mnie rozczarowało – oglądając zdjęcia spodziewałem się, że będzie nieco bardziej spionowane, a w rzeczywistości dość znacznie się kładzie. Nie zmienia to jednak faktu, że formacja jest bardzo ładna i może robić wrażenie (chociaż chyba tylko na zdjęciach).
Fot. Michał /"Książka"/
Po dojściu do stanu ściągam Michała, który „z lotną” prowadzi dalszą część drogi. Po wyjściu na kazalnicę postanawiamy się już rozwiązać, bo teren wydaje się już raczej rolny. Robimy więc krótką przerwę ciesząc się, że pogoda wytrzymała, bo przez chwilę postraszyło nas burzowymi chmurami, które na szczęście przewiało gdzieś na bok.
Droga na pik nie przedstawia większych trudności, choć muszę przyznać, że dwa czujne miejsca, gdzie trzeba opuścić się na rękach nie widząc stopni poniżej dodają dreszczyku emocji.
Na szczycie nie zabawiamy długo, właściwie to nawet się nie zatrzymujemy i od razu zaczynamy zejście kierując się do żlebu wyprowadzającego z powrotem pod ścianę.
Początkowo idzie się całkiem przyjemnie, ale jak tylko dochodzimy do żlebu jest już wiadomo, że ta część wycieczki nie będzie należała do najprzyjemniejszych. Trudno bowiem nazwać przyjemnością schodzenie dość kruchym śliskim terenem, gdzie co jakiś czas trzeba jeszcze pokombinować na jakiejś dwójkowej ściance. Na szczęście po pokonaniu ponad połowy żlebu natrafiamy na solidne stanowisko zjazdowe, które wykorzystujemy z przyjemnością.
Fot. Michał /żlebowy zjazd/
Dalej teren jest już dużo bardziej przyjazny i szybko wyprowadza nas w miejsce, gdzie zostawiliśmy rzeczy. Robimy przerwę na posiłek, pakowanie sprzętu, chwilę obserwujemy poczynania innych zespołów na drodze, którą niedawno skończyliśmy i zbieramy się z powrotem na dół. Droga do schroniska mija ekspresowa, ale dalej dłuży się już niesamowicie…
W końcu docieramy do auta i odprawiamy standardowe rytuały: kłótnia z parkingowym, zmiana garderoby, piciu, siusiu i do domu. Jak tylko opuszczamy Słowację, nad Tatrami pojawiają się czarne burzowe chmury – wstrzeliliśmy się idealnie.
więcej zdjęć na stronie:
http://mountainadventure.weebly.com/rze ... urnia.html