Cytuj:
Yanoosh napisał:
9. Nie przeżyłem takiego zdarzenia.
I piszę z zaświatów.
Czyli, że mamy już sześcioro userów nadających z pod ziemi...?
Ja oprócz opisanej jazdy autobusem gdy byłem dzieckiem, pełne portki miałem również podczas pierwszego omamu hipnagogicznego, który może później opiszę, a także pod koniec czerwca tego roku zchodząc ze Świnicy na Zawrat podczas śnieżycy i notorycznego gradobicia, grzmotów i piorunów kiedy zsunał się na mnie kamol wielkości szkolnego plecaka, co z resztą opisałem...
Na górze jest jedna para. Postanawiają schodzić przez Zawrat. Po chwili dochodzi jeszcze chłopak z dwiema dziewczynami. Widoków nie ma, a warunki odbierają radość z wejścia. Czaro robi kilka fotek z pluszowym Kermitem, który zawsze i wszędzie mu towarzyszy. Ja nie wyciągam nawet aparatu. Nic mi się nie chce i mam już dość takiej pogody. No ale zejść jakoś trzeba. Też postanawiamy iśc na Zawrat. Szybko tego pożałowałem.
Zaraz za pierwszymi łancuchami prawie poleciałem z kamolem wielkości plecaka. Wydawał się być idealnym chwytem... Pod śniegiem i gradem nie bylo jednak widać czy ów chwyt był scalony z górą czy nie i wyleciał pod moim ciężarem. Na szczęście obsunął się tylko ok metra z cała tą glajdą i zatrzymał się między moimi nogami. 2m pode mną był Czaro, a zaraz pod nim Adam i mieliśmy sporo szczęścia że tak to się skończyło. Przez jakąś minutę na jakimś małym stopniu trzymałem to badziewie. Szok . Trząsłem się jak galareta, a kolejne atrakcje były jeszcze przede mną. Czekam na idącą za mną, by przestrzec przed głazem i ruszam dalej. Dalej jest już tylko gorzej, łańcuchy wydają sie nie mieć końca, a moje dłonie nie chcą sie już na nich zaciskać co powoduje niekontrolowanie odwrócenie się mojej osoby twarzą do lufy przy rękach zgiętych w łokciach. Wtedy trzymałem się tego żelastwa chyba już tylko siłą woli i właśnie wtedy na kilka sekund rozstąpiły sie chmury co uświadomiło mi że lufa jest o wiele większa niż myślałem. Na domiar złego zaczyna się błyskać i grzmieć, a ja wiszę z dupą i plecami w topiącym sie szybko śniegu. Dziwne że nie puściłem tego ścierwa gdy zagrzmiało po raz pierwszy bo hukneło konkretnie. Pani Panika była blisko i wierzcie, że nie wiele brakowało by w okolicach Zawratu dała mi buziaka i bym dotarł na dół drogą powietrzną. Kilka dni później dowiadujemy się, że właśnie wtedy na Giewoncie porażonych zostało trzech turystów.
W duszy przeklinam cały wypity ostatnio alko, łańcuchy, pogodę, wmawiam sobie, że przecież kto jak kto ale ja tu nie zostanę i powoli jakoś lezę za chłopakami na dół. Powyżej ostatnich łańcuchów dochodzimy do czworga turystów (Kronika TOPR. Patrz na sobotę 25.06), którzy są przemoczeni, leżą pod jakimiś karimatami i śpiworami, jest im zimno i nie dadzą rady ze względu na trudność szlaku o własnych siłach zejść na dół. O pomoc poprosili już TOPR więc zostawiamy ich i coraz szybciej schodzimy na Halę, do Murowańca, mijając po drodze najpierw jednego, potem kolejnych 4 ratowników. W drodze powrotnej dłonie w samoczynnych skurczach otwierały się by po sekundzie samodzielnie się zacisnąć i tak przez jakiś czas. W schronisku czekają już dziewczyny. Ciesząc się, że żyję pochłaniam żurek i nie przejmuje sie zupełnie tym, że jestem cały przepocony, przemoczony i najpewniej śmierdzący.