1. Mam taki zwyczaj, że gdy idę grupką z Palenicy do Moka to zabieram czarne worki (na śmieci of cource

) i używając raczek podnoszę z ziemi to co ludzie raczyli wywalić bo im pewnie ciążyło - w końcu te papiery, worki, puszki, resztki są tak ciężkie, że z każdym metram się słabnie.
I tak sobie pewnego czerwca 2004 roku idziemy zbierając co nie nasze. reakcje ludzi ogólnie pozytywne... Ale nagla zza winkla wyłonił się facio z jakąś wycieczką i z ryjem na nas! "Że po co my to sprzątamy! Niech leży i gnije! Że co my z tymi workami w Moku zrobimy! Że przeszkadzamy na szlaku..." Zmieszałem się, poszedłem dalej... trochę ochłonąłem; złapałem kamień i badyl... ale kumpel mnie powstrzymał. Nie wiem skąd takie chamstwo i reakcja ale mnie rozbroił.
Pomijając ten incydent, nadal
czerpię satysfakcję z mojego zwyczaju...
2. Czerwiec 2004 (2 dni później niż wyżej). Ok 8:00 przy kapiącym z nieba deszczu wyruszamy z Moka na Rysy. Jesteśmy przekonani, że idziemy pierwsi (ślady w śniegu nie wyglądały na świerza - wyżej zresztą wogóle nie wyglądały

). na buli pod Rysami robimy odpoczynek. Wyprzedza nas wówczas jakaś Para. Życzliwie puszczamy ich dalej - niech sobie troche powybijają stopnie w śniegu, a co!

Przy wejściu na Żleb po Rysami robi się mocno mglisto i gubimy ich z oczu. Ide pierwszy, gdy nagle słysze niewyraźne "UWAAA..." - odruchowo zmykamy pod lewą ściankę żlebu, a w miejscu gdzie przed chwilą byliśmy przetacza się spory kamień (tak ok metra średnicy). Krzyczymi "UWAGA" na dół za spadającym kamieniem i idziemy dalej. Spotykamy ww. parę. Chłopak oberwał kamulcem w noge i coś tam sobie rozciął. Mieli swoje opatrunki i powiedzieli, że zejdą na stronę słowacką. Idziemy dalej, gdy nagle spostrzegamy zjeżdżającą powoli na pupie kobietę (tak ok 30-35 lat), bladą jak śnieg, wystraszoną i z podrapanymi dłońmi... Po krótkiej rozmowie dowiadujemy się, że poślizgnęła się przy zejściu ze szczytu i pojechała trochę w dół. Szczęście miała ogromne! Czcieliśmy zejść z nią na dół, ale wzbraniała się przed tym - chciała iść sama (Teraz wiem, że zrobiłem źle puszczając ją samą, ale nie miałem wtedy jeszcze takiego doświadczenia...

). Daliśmy jej polar, czekoladę, cherbake... Gdy wróciliśmy do Moka już jej nie było; zostawiła bluzę i kartkę z podziękowaniami za okazaną pomoc i życzliwość.
Do tej pory mam w sercu radość jaka się wtedy u nas zrodziła...
3. Przegibek (listopad 2005) ok 18:00. Siedzę z kumplem w jadalni. Obok para z rowerami. Nie mają świateł a chcą zejść na dół... nie znają też tego szlaku. Po chwili proponujemy im pomoc w zejściu. Mamy 4 czołówki więc ruszamy. Po godzinie jesteśmy z nowymi i radosnymi znajomymi na dole.
Mimo, że znów musieliśmy wdrapywać siędo schroniska to zasypialiśmy z ciepłem w sercy...