Maciej_Zimowski napisał(a):
Ja nie mam żadnej niechęci do przewodnictwa i pilotów, sam korzystam z ich usług, zatrudniam ich dziesiątki. Niechęć mam do określonych regulacji prawnych, wystarczy czytać ze zrozumieniem.
Dziwnie się to kłóci z błockiem, które w Waszych postach leci w stronę przewodników i pilotów jako ogółu. Ale pomińmy to na chwilę...
Maciej_Zimowski napisał(a):
No to na poważnie, jak ktoś planuje wziąć udział w jakichkolwiek kursach przewodnickich niech się zastanowi, bo - wiadomość z ostatniej chwili...
I choć nie jest to napisane wprost - między wierszami czai się stwierdzenie, że kursy przewodnickie tracą po deregulacji rację bytu.
I zestawienie tych dwóch postów po raz kolejny pokazuje pewną bijącą po oczach sprzeczność. Bo tzw. "szerokiej publiczności" można stosunkowo łatwo wmówić, jak czyni to Lechu, że kurs przewodnicki to wyłącznie nudna i bezsensowna formalność, która nie ma żadnych walorów praktycznych, służy zaś tylko wyciągnięciu kasy i blokowaniu dostępu do koryta.
Ale przecież zatrudnia Pan ich niemalże na co dzień, ma z nimi kontakt. Zatrudnia ich Pan tylko dla blachy, bo takie przepisy? to wychodzi na to, że trafiają się sami najgorsi. Nic tylko współczuć klientom.
W tej sytuacji takie twierdzenia świadczą albo o tym, że zupełnie nie ma Pan pojęcia o tym, jakie kwalifikacje przewodnicy posiadają - a jakie powinni (świadczy o tym choćby jest na z Pańskich dawniejszych tez, jakoby funkcji przewodnika mógł się podjąć każdy po dosłownie kilkudniowym przeszkoleniu

) - albo najzwyczajniej w świecie chodzi o kasę a nie kwalifikacje. Człowiek przeszkolony, wykwalifikowany i doświadczony nie podejmie się zlecenia za mniej niż 200-300zł dziennie, a czasem znacznie więcej. Człowieka z łapanki, który dzień wczesniej poczyta na wikipedii o zabytkach, da się zapewne nająć za dosłownie kilkadziesiąt złotych
Lech napisał(a):
Po drugie brakowało i brakuje przewodników, którzy by zechcieli przyjąć zlecenia na prowadzenie obozów wędrownych itp.
Za pierwszym razem ta historia dawała do myślenia. Za trzecim wywoływała uśmiech. Przywoływana po raz dziesiąty wywołuje już tylko mdłości. Ileż razy można powtarzać jeden i ten sam argument, odnoszący się do jednej i tej samej sytuacji sprzed x lat? A co gorsza - na jakiej podstawie z tego pojedynczego przykrego doświadczenia wyciągasz wnioski dotyczące ogólnej sytuacji? Nie wiem, gdzie i jak szukałeś wtedy tych przewodników. Śmiem twierdzić, że w niezbyt przemyślany sposób - względnie bez odrobiny cierpliwości. Ale wmawianie ludziom, że nigdzie ich nie było - ba, nie ma ich do tej pory - jest już zwyczajną, wyrachowaną manipulacją. Nie pierwszą zresztą...